30 czerwca 2017

Od Amadeusza

 Westchnąłem ciężko widząc, że współlokator rozbił kolejne naczynia. Tanie szkło leżało wszędzie, rozlane mleko, wszystko pomieszane z purpurową krwią, która była jeszcze ciepła, a łącząc się z białą cieczą, tworzyła delikatne, różowawe smugi. Śmierdziało. Jak zazwyczaj. Piwem, wymiocinami, ogólnym brudem i zaniedbaniem. Było. Było źle. Po prostu.
 - Och, Thomas - wyszeptałem sam do siebie, po czym nie zastanawiając się długo rzuciłem niedbale klucze na stolik i uklęknąłem przy śmieciach. Ostrożnie zbierałem roztłuczoną w drobny mak zastawę. Przecinałem opuszki, dolewałem cieczy do burdelu na podłodze, raniłem delikatną skórę. Wróć, już nie tak delikatną. Zabrudzona bliznami, wspomnieniami poprzednich czyszczeń kuchni. Trzeba zacząć zbierać na nowe naczynia, nie wiem czy ma to sens, patrząc jak wszystkie po kolei kończą w worze na śmieci, wyrzucane na wysypisko, gdzie ich ostatnim wspomnieniem jest jajecznica i wyłożona tanim parkietem podłoga. Może zaczniemy spożywać posiłki z plastikowych? Prawdopodobieństwo, że je rozbije jest nikłe, nawet żadne. Uniosłem się z kolan, wyrzuciłem odłamki i chwyciłem pierwszą lepszą szmatkę, by rzucić ją na plamy i zacząć ścierać pozostałości po narwanym współlokatorze. Zmiotłem jeszcze najdrobniejsze kryształki i ruszyłem na poszukiwanie Thomasa, który jak zazwyczaj siedział w swoim pokoju i ze zdenerwowaniem wpatrywał się w grę wideo, siedząc na miękkiej pufie. Jego ręce dalej krwawiły, a pokryte czerwoną cieczą wyglądały, jakby dopiero co wyczołgał się z jakiegoś horroru, gdzie rzeź jest na porządku dziennym. Westchnąłem cicho, widząc, że nawet nie zwraca na mnie uwagi. - Thomas - powiedziałem głośno. Burknął coś niezrozumiale pod nosem. - Co znowu? - Spytałem zakładając ręce na piersi.
 - Sara - Odparł tylko. To mi wystarczało, więc jedynie ze zrozumieniem pokiwałem głową. Ich związek był trudny i toksyczny, nawet jeśli koniec końców i tak do siebie wracali. 
 - Pójdę po plastry i bandaże - mruknąłem odwracając się w progu. 
 - Skończyły się.
 - Więc je kupię - żaden z nas nie powiedział nic więcej, więc pognałem po klucze, a następnie wybiegłem z kamienicy, kierując się do najbliższej naszemu mieszkaniu apteki.

 On nie był zły. On tego nie chciał. Amadeusz doskonale o tym wiedział. Wybaczał mu każdy raz, każdy wybuch, każde naczynie. Każde plucie śliną pomieszaną z krwią, popękane knykcie, siniak, który rozjuszona dłoń pozostawiała na policzku drobniejszego. Zamiast się gniewać, jeszcze biegł by opatrzyć przyjaciela, który zazwyczaj kończył bardziej poraniony niż on. Nie potrafił go zostawić. Nie mógł go zostawić, bez względu na to jakie rany mu pozostawił i pozostawić ma, albo i nie ma, zamiaru.

 Uchwyciłem familijną paczkę plastrów. Ostatnia w aptece, sklepy zamknięte, a ja zmęczony chciałem po prostu dokonać zakupu i pomóc załamanemu koledze, który prawdopodobnie w tym momencie ciska padem po ścianach, albo drze mordę na npc w grach. Oczywiście moje zamiary nie mogły zostać spełnione, bo moja ręka wylądowała na kartoniku w tym samym momencie, bo dłoń, prawdopodobnie, przyszłego rywala. Ostatnia paczuszka, najkorzystniejszy zakup, moje złamane grosze w kieszeni i zmęczenie. Nie odpuszczę, bo zabiję. Albo siebie, albo przeciwnika, albo tego, kto wykupił przed ostatnia paczkę.

< Czy ktoś zechce odpisać? Przepraszam, beznadzieja, wiem, nie mam weny, halp mnie >

Od Amnesii CD Exana

-A nie ma za co-zaśmiałam się-ale możesz mnie puścić.
Basior przekręcił łeb i spojrzał na mnie kątem oka, w końcu jednak spełnił moją prośbę. Stanęłam na równe łapy i się rozciągnęłam. Spojrzałam na wilka, który mi się przyglądał.
-Chodźmy nad wodopój-powiedziałam.
-Jak sobie życzysz-odparł.
Ruszyliśmy nad wodospad. Droga nie zajęła nam długo, a gdy znaleźliśmy się na miejscu od razu wskoczyłam do wody. Nie minęło długo kiedy basior poszedł w moje ślady i również się zanurzył. Podpłynęłam do wodospadu, aż go minęłam. Wyskoczyłam na mokre skały będące podłożem jaskini.
-Fajnie tu-usłyszałam głos Exana.
-Wiem-uśmiechnęłam się-czasem tutaj przychodzę, ale jeszcze nie byłam dalej, idziemy?
-Jasne-odparł wilk.
Zmierzyliśmy dalej. Między skałami znajdowały się niewielkie kryształki różnych kolorów, a połączeniu z wodą tworzyły nieziemski widok. Czułam się jakbym podróżowała po tunelu galaktycznym. Wspaniałe doznanie. Spojrzałam kątem oka na basiora, który również z zaciekawieniem przyglądał się jaskini. Uśmiechnęłam się lekko, dobrze jest mieć przy sobie kogoś, a nie być tak samemu.
-Ślicznie tu-powiedziałam.
-Yhym-mruknął-dobrze, że tu przyszliśmy.
-Widzisz jakie ja mam dobre pomysły-zaśmiałam się.
-Fantastyczne-uśmiechnął się basior.
-Ciekawe gdzie wyjdziemy.
Zdążyłam zadać pytanie, gdy nagle skały pod nami zatrzęsły się i zapadły, a my wpadliśmy do wąskiego tunelu, którym zsuwaliśmy się coraz niżej. Zamknęłam oczy i czekałam na twarde lądowanie.

Exan? I to jak xd

Od Mavericka - Cd. Nakty

- Możliwe. Nie wiem. Tak właściwie, to jestem tutaj nowy - odpowiedziałem. - Nazywam się Maverick. I tak, mam jeszcze kilka takich opowiadań... Może nawet więcej niż kilka.
W głębi ducha ucieszyło mnie, że wilczycy spodobała się baśń, ale nie dałem tego po sobie pokazać. Uznałem, że może kiedyś dam jej coś do przeczytania, na przykład jedną z ulubionych historii Sylur, opowiadającą o przygodach dziejących się wiele lat temu. Podejrzewałem, że kotka lubi tamtą opowieść właśnie dlatego, że to ona jest główną bohaterką. Ciekawe, czy baśń o Śnieżnej Królowej też jej się spodoba?
- Będę mogła coś przeczytać? - głos Nakty wyrwał mnie z zamyślenia.
- Em... zgoda. Tylko nie dzisiaj, bo robi się ciemno. Jeśli chcesz, to znajdę coś na jutro.
- Byłoby super. Spotkamy się w Pustynnej Oazie... w południe?
- W porządku - zgodziłem się. Posłałem białej wilczycy delikatny uśmiech na pożegnanie i ruszyłem w kierunku mojej jaskini. Przeszedłem jednak zaledwie kilka kroków, gdy usłyszałem wołanie Nakty:
- Mavericku?
Zatrzymałem się i odwróciłem głowę. Wilczyca podeszłą do mnie.
- Widzę, że kulejesz... Wszystko w porządku? Mogłabym sprowadzić medyka...
- Obawiam się, że jest już zbyt późno. O wiele zbyt późno - mruknąłem.
- Och... Czyli... już zawsze będziesz kulał?
- Zgadza się. Ale nie przejmuj się tym, radzę sobie. - Zmusiłem się do uniesienia kącików pyska w delikatnym uśmiechu. - Do zobaczenia jutro w Oazie.
- Tak... do zobaczenia... - odpowiedziała Nakta zamyślonym głosem. Nim zdążyła powiedzieć coś jeszcze, oddaliłem się już. Musiałem znaleźć jakąś dobrą historię, nie, lepiej dwie...
Gdy tylko wróciłem do domu, zacząłem przeglądać sterty papieru. Czyste kartki były pomieszane z zarysowanymi lub zapisanymi, kilka zeszytów, nie zapełnionych całkowicie opowieściami, walało się po kątach. Na początek postanowiłem poszukać opowiadania o wymyślonych przygodach Sylur. Mógłbym jeszcze wziąć opowieść o Berle Władzy...
<Nakta?>

Nie ma przypadków,..

 Nie ma przypadków, wszystko ma swoją przyczynę.
Imię: Orion
Pseudonim: Ori
Wiek: 4,5
Płeć: Samiec ♂
Rasa: Stal i Ogień
Charakter: Orion zazwyczaj skryty, tajemniczy, ale pozory nie raz mylą. Orion (to zależy od humoru) jest otwarty na znajomości, propozycje i skory do pomocy. Od zawsze ma słaby umysł (więc podatny jest na czytanie w myślach), Nie raz lekkomyślny, ale potraf opanować swój umysł.. Tak jak jego brat i on słynie z chłodnej i czystej logiki i zdolności do płynnego myślenia strategicznego. Ale też, tak jak i Exan, lubi imprezować i podrywać inne wadery (jeśli jest pod wpływem alkoholu). Śpiew zazwyczaj to codzienność u Oriona. Lubi nucić krótkie piosenki podczas spaceru. Miłość?! Nie... on nie traktuje miłości na poważnie. Nie przywykł do stałego związku... a wadery woli jako przyjaciółki... lub towarzyszki, kiedy jest sam, albo potrzebuje się z czegoś wygadać, z czegoś co mu od dawna leży na sercu. Ale może kiedyś... któraś... może się znajdzie co pokaże mu co to jest prawdziwa miłość. Może ulegnie jej, chcesz spróbować? Jest to basior szczery (ale miarkuje słowa, aby kogoś nie urazić), honorowy i empatyczny.
Stanowisko: Wojownik
Orientacja:W przeciwieństwie do brata jest heteroseksualny
Zauroczenie:-
Partner: Na razie brak
Potomstwo: Raczej nie ma. A może. Ale raczej nie
Rodzina:
Ojciec- Nero
Matka- Elise
Brat- Exan
Moce:
Stal+Ogień- Orion porasta stalowym pancerzem i nagrzewa się do wysokiej temperatury. Stal zapewnia mu wytrzymałość, a płomień nagrzewający pancerz, zwiększa jego obrażenia.
Stalowa Aura- Oriona otaczają obracające się wokół niego miecze, które tworząc koncentryczny układ, chronią Oriona przed przeciwnikiem. I jednocześnie ciska w wroga mieczami.
Pancerz- Orion pokrywa się grubą warstwą stali, tworząc mocny pancerz. Staje się wytrzymały na różne ataki ze strony przeciwnika
Magiczna Powłoka- Orion otacza się powłoką, która chroni go przed atakiem magicznym (ta moc wymaga jednak straty dużą ilość energii)
Ogniste kule (Ogień+Stal)- Orion tworzy w powietrzu kilka stalowych kul, które później zajmują się ogniem. Płonące kule mkną w stronę przeciwnika.
Kolczasty kokon- Orion schroni się pod powłoką kolczastej kuli. Kolce dodatkowo zadają obrażenia, gdyby wróg podszedł zbyt blisko.
Stalowy Klon(stal+ogień)- Orion tworzy swoją kopię ze stali i ognia (Orion wykorzystuje tą moc, gdy liczebność jego przeciwników jest duża)
Ognisty Miecz (Ogień+Stal) Orion tworzy ognisty miecz
Stalowa Dusza- Orion jest odporny na ciemne moce (hipnoza, przejęcie władzy nad ciałem)
Umiejętności: Rysowanie, Dobrze walczy, Dobrze pływa... Gra w szachy.
Ulubiony kolor: Czerwony
Urodziny: 04.07
Lubi: |Walkę|Romanse|Chwilę ciszy|Mocną herbatę lub kawę|Dużo słodkości|Gry |
Nie lubi: Chamstwa| Oszustw| Wybuchowych wilków| Nie lubi zboczeńców|Rozkazów|
Ciekawostki: -
Inne zdjęcia: X || X || X ||
Kontakt: marcinekj995

29 czerwca 2017

Od Shakuy'i - Cd. Amnesii

Co ona powiedziała? Co mi zamówiła? Nie nadążałam z jej słowami, nawet nie zdążyłam zareagować, oprócz kiwnięcia głową, bo chyba było już wtedy za późno. Kelnerka wszystko zanotowała, a ja spojrzałam na dziewczynę zdziwiona.
- Co to było? - zapytałam patrząc uważnie na jej uśmiechniętą twarz. Ledwo co tu weszłam, a ona już gada jak najęta i zamawia mi... coś.
- Posmakuje ci, zobaczysz – odparła. Westchnęłam zrezygnowana i oparłam się o krzesło. Było wygodne i mięciutkie. Z chęcią bym teraz zamknęła oczy i zasnęła, gdyby nie fakt, że muszę spróbować czegoś, co przyniesie mi dziewczyna w czarnym ubraniu. Rozglądałam się po lokalu. Beżowe ściany bardzo ładnie wyglądały z białymi zasłonami. Stoliki były rozłożone po jednej stronie, bo po drugiej znajdował się bar. Lampy były zawieszoną na środku kawiarni, a wszystko aż lśniło od czystości. Przyznam.
- Ładnie tu – powiedziałam na głos, a Amnesia mi przytaknęła. Tak długo zajęłam się oglądaniem wystroju, że nie zauważyłam, kiedy nasze dania zostały przyniesione. Odsunęłam się lekko od parującej szklanki, na co kelnerka się zdziwiła. Zapytała, czy wszystko w porządku, niepewnie pokiwałam głową, a ona odeszła.
- Musisz się nieco wyluzować – powiedziała moja towarzyszka chwytając w dłoń widelec i wsadzając go w ciasto położone na małym talerzyku. Z podejrzeniami zajrzałam na parującej szklanki, w której znajdował się ciemny płyn, ale miał przyjemną woń. Tylko zapach przekonał mnie do tego, aby chwycić rączkę naczynia i spróbować herbaty. - Tylko uważaj – powiedziała szybko Amnesia, jakby o czymś zapomniała. Spojrzałam na nią spod kubka. - Gorące – to zmienia postać rzeczy. Odstawiłam szklankę, a zrobiłam to co ona – spróbowałam ciasta. Było mięciutkie, a kiedy przełknęłam pierwszy kęs, zapragnęłam jeszcze. Podobnie było z babeczkami, tyle, że lukier nieco mi nie smakował, dlatego oddałam je dziewczynie. Zdziwiona przyjęła je i zjadła, w zamian oddając mi kawałek swojego ciasta. Została tylko ta gorąca herbata... Amnesia wzięła ją do ręki i powoli siorbnęła. Zrobiłam to samo, znaczy mi się tak wydawało, bo w rzeczywistości mój ruch bł agresywniejszy i po chwili odstawiłam szklankę łapiąc się ust. - Mówiłam, że gorące – powiedziała odstawiając swoją szklankę. Spojrzałam na nią z lekkim wyrzutem, a kiedy ból minął, odsunęłam od siebie szklankę.
- Nie wypije tego – zaprotestowałam.
- Poczekaj chwilę aż wystygnie, na prawdę. Zaufaj mi – uśmiechnęła się. Chciało mi się śmiać na jej ostatnie słowa, ale zamiast tego pokręciłam przecząco głową i wróciłam do pustego talerza.
- Ciasto było dobre – skomentowałam.
- Moje ulubione – uśmiechnęła się. - Gdzie byś chciała potem iść? - zapytała, na co wzruszyłam ramionami.
- Ty jesteś moim przewodnikiem – stwierdziłam od razu i znowu spojrzałam na podejrzaną ciecz, która przestała parować.
- Spróbuj, na prawdę – próbowała mnie namówić, aż w końcu jej się to udało. Zamknęłam oczy i zamoczyłam język. Herbata rzeczywiście nie była już gorąca, lepiej, smakowała mi.
- Nie jest zła – stwierdziłam wypijając połowę.

<Amnesia?>

Od Artura -Cd. Amor

- Niech będzie ten sam. - rzuciłem. Szczerze mówiąc nie przepadałem za kebabami, ale skoro mnie już na nie wyciągnęła, to niech jej będzie. Kobieta powiedziała ile chce zabrać nam hajsu z kieszeni i zapłaciliśmy. Westchnąłem i poprawiłem szalik.
- Jest lato, a ty dalej nosisz szalik. Nie gotujesz się w tym?
- Na pewno nie stanie się ze mną to co stało się z dzieckiem w twoim żarcie. - uśmiechnąłem się. Zapamiętać na przyszłość, miłośniczka czarnego humoru - Ale nie, nie gotuje się. Swoją drogą, ludzie nie zaczepiali cię i pytając jaką postać cospley'ujesz?
- Zdarzyło się chyba raz czy dwa.
- No to obydwoje jesteśmy tutaj dziwolągami. - uśmiechnęliśmy się wzajemnie. po jakiś kilku minutach nasze kebaby były gotowe. Ten zapach... zrobiłem się strasznie głodny. Nawet jeśli nie przepadam za nimi to i tak go zjem. Głód je silniejszy.
- Idziemy do parku? - spytała Amortencja
- Jasne. Kebab w plenerze zawsze spoko. - udaliśmy się do miejscowego parku. szczerze mówiąc wole prawdziwe lasy. Cieszyło mnie to, że urodziłem się jako wilk i mogłem korzystać z darów natury jak chciałem. Bez ograniczeń, że w nocy za spanie pod drzewie czy na ławce zgarnie mnie policja myśląc, że jestem pijany czy co. Usiedliśmy na ławce.

<Amor?>

Od Exana -Cd. Amnesia

Wadera zasmuciła się kiedy powiedziałem do niej "księżniczka" sam nie wiem, czemu ona tak reagowała, a może to liczy się z jej przeszłością. Oczywiście, że zgodziłem się na wędrówkę bo waderze się nie odmawia, prawda? Gdy wadera się zbytnio uspokoiła się zacząłem do niej po woli rozmawiać. Wadera zaczęła reagować spokojnie na moje wypowiedzi. Wadera spoglądała co jakiś czas na swoje łapy... złapałem ją nagle. Wadera nie była ciężka, bo z racji jej wzrostu jej ciężkość można by porównać do worku pierzy. Więc złapałem ją i postawiłem na moim grzbiecie. Uwielbiałem nosić kogoś na grzbiecie.
- Nie musiałeś- powiedziała Amnesia i chciała zejść, ale zagrodziłem jej tą możliwość
- To nie problem- oznajmiłem, uśmiechając się do niej.
Wadera odwzajemniła uśmiech i postanowiła zostać.
- Daleko jeszcze masz zamiar mnie zaciągnąć?
- Tak, a co?
- No nic, tylko proponuję krótki postój
Amnesia uśmiechnęła się
- Lubię męczyć takich jak ty- zachichotała
- Dziękuję

<Amnesia? lubisz mnie męczyć, prawda?>

Nieobecność

Jake będzie nieobecny do dnia 27.06 - 07/08.07 z powodu wyjazdu.

28 czerwca 2017

Nieobecność!

Kozume zgłasza nieobecność w dniach 30.06-08.07 ze względu na wyjazd.

27 czerwca 2017

Od Amnesii CD Shakuy'i

Nie wiem czemu, ale w towarzystwie dziewczyny przypominały mi się moje początki z ludźmi. Może dlatego, że zachowywałam się podobnie? Różnicą było to, że ja nie miałam nikogo kto by mi pomógł przystosować się do tego świata... no i ja byłam bardziej ciekawska i wszystko dokładnie obserwowałam. Zdarzało się, że zaczepiałam ludzi i pytałam co to jest. Tak było między innymi z samochodami, rowerami, rolkami, słupami, lampami, bramkami, blatami, lodówkami... i wieloma rzeczami. Niektórzy patrzyli na mnie jak na wariatkę, a inni myśleli, że jestem z zagranicy i po prostu nie wiem, jak te rzeczy nazywają się w owym języku. Mimo wszystko dzięki temu, że kiedyś byłam w alfiej rodzinie wiedziałam co to stół, krzesło czy podobne rzeczy, jednak reszta była mi nieznana. Prawdopodobnie dlatego, że rodzice ukrywali przede mną fakt o ludziach i dopiero po ucieczce dowiedziałam się tego wszystkiego.
Usiedliśmy przy stoliku obok okna i zdążyliśmy się dobrze rozsiąść, a już podeszła do nas kelnerka.
-Dzień dobry. Co mogę podać?-zapytała.
-Herbatę o smaku czarnej porzeczki i aronii, średnio słodką, dwa kawałki ciasta Kopiec Kreta oraz dwie lukrowane babeczki, dla niej to samo-odparłam nawet nie patrząc w kartę, a na końcu wskazując na dziewczynę przede mną.
Lekko zdziwiona spojrzała na mnie, ale widząc, że kelnerka przygląda jej się pytająco lekko skinęła głową. Kobieta obok odeszła powiadomić o naszych zamówieniach, a ja uśmiechnęłam się do dziewczyny.

Shaku'ia? Zjadłabym sobie takie słodkości ^^

Od Amnesii CD Aflana

Niezbadany las. Od zawsze intrygowała mnie jego nazwa i zastanawiałam się, co kryją owe drzewa i polany. Pójście tam było ciekawym pomysłem, może natkniemy się na coś niesamowitego... w innym przypadku zeżre nas jakiś kościotrup, ale czemu nie zaryzykować? Co prawda byłam już tam, ale patrząc na jego wielkość mało go zwiedziłam. Do tej pory pamiętam, że tylko dzięki położeniu księżyca znalazłam drogę z powrotem. Jestem pewna, że gdybym nie leciała nad drzewami wrócenie do jaskini zajęło by mi kawał czasu. Było tam tak gęsto, że tylko gdzieniegdzie dało się zauważyć skrawki nieba.
-Wiem jak dojść bo byłam tam już-odparłam-i z chęcią cię zaprowadzę.
Uśmiechnęłam się lekko, jednak jak się spodziewałam basior nie odwzajemnił gestu, a jedynie skinął głową. Ruszyliśmy do Przełęczy Połamańców, z której zmierzyliśmy w stronę lasu. Aflan szedł obok, a ja wymyślałam nowe gatunki stworzeń jakie możemy tam spotkać. Byłam w owym miejscu tylko raz i zyskałam nowych przyjaciół. Obecnie byli pewnie na polowaniach razem z Daytonem. Chodź nie znaliśmy się dość długo, ja już się z nimi zżyłam i oni chyba ze mną też. Każde z nich wprowadzało do mojego życia nowe doświadczenia i wiedzę. Dzięki Innes'owi dowiedziałam się wiele o świecie, o jego początkach i kryzysach. Oprócz tego poznałam nowe wymiary o których nie miałam pojęcia. Obiecał mi, że niedługo zabierze mnie do któregoś z nich, jednak na razie nie jestem gotowa. Za to Umbreon i Espeon'a opowiedzieli mi o wielu gatunkach roślin i zwierząt. Z wiedzą, którą mi przekazali mogłabym zostać zielarką, a oni wiedzieli dużo więcej. Miałam chociaż małą świadomość co możemy spotkać w Niezbadanym Lesie i na myśl o tym przechodziły mnie ciarki zachwytu i lekkiego niepokoju. Zamyśliłam się na tyle mocno, że nawet nie zauważyłam, ze doszliśmy na miejsce. Dopiero, gdy na nasze osoby padł cień spojrzałam przed siebie.
-O! Jesteśmy!-zawołałam, chodź to było oczywiste-mrrrocznie tu.
Już patrząc na to miejsce nie mogłam zrozumieć jak ja zapuściłam się w ten las w środku nocy i to jeszcze nieświadomie. Przecież wystarczyła chwila, a już bym nie wróciła. Sama nie wiem co mną kierowało, jedyne z czego zdaję sobie sprawę to świadomość, że coś przyciągało mnie do tego miejsca. Coś albo ktoś. Bo czy to przypadek, że zyskałam nowych towarzyszy? Jaka normalna osoba zapuszczająca się do tego lasu wróciła z nowymi przyjaciółmi. Chodź do tej pory tego nie rozumiem, to nie muszę. Najważniejsze, że mogłam pomóc tym stworzeniom.
-Idziesz?-z zamyślenia wybudził mnie głos basiora.
Przytaknęłam lekko i ruszyłam za nim. No to czeka nas przygoda... przynajmniej mam taką nadzieję.

Aflan?

Od Nakty - Cd. Mavericka

Długa trawa irytująco łaskocząca mój nos, przeraźliwy upał, którego nie cierpiałam z całego serca oraz ciągłe bieganie za uciekającą zwierzyną. Mimo tego iż dawno robiło się ciemno, wysoka temperatura nie miała zamiaru ustąpić. No, albo to ja jak zwykle miałam wobec niej wyolbrzymione problemy. Po prostu nienawidziłam kiedy na dworze panował taki upał.
Z całej siły powstrzymywałam chęć kichnięcia i cofnęłam lekko tyną łapę, przygotowując się do skoku na kolejną sarnę. Niestety, na moje nieszczęście nadepnęłam na suchą gałązkę, która pękła pod moim ciężarem. Warknęłam cicho pod nosem i rzuciłam się na uciekającą sarnę, której cztery towarzyszki już dawno zaniosłam na pożarcie członkom watahy. Właściwie to sama nie wiedziałam co robiłam, ganiając się za tą piątą.
Zwierze szybkim biegiem wkroczyło na teren głębokiego lasu, dlatego przyśpieszyłam jak tylko się dało, żeby nie zgubić jej z oczu, gdzieś pomiędzy drzewami. Zadanie jednak nie było takie łatwe, mając na uwadze to, jak gęsto rozstawione były pnie. Rozdrażniona już miałam się poddać, gdy nagle zrobiło się bardziej przejrzyście, a zwierze wyskoczyło gdzieś na leśną ścieżkę. Koniec tego, wystarczająco się dziś nabiegałam. Zatrzymałam się wtedy na tejże ścieżce i spojrzałam pustym wzrokiem na dalej biegnącą sarnę.
Dopiero po usłyszeniu głuchego trzasku upadającego zeszytu zorientowałam się, że ktoś obok mnie stoi. Cóż, jeśli ten ówże osobnik nie spodziewał się wylatującej mu przed nosem sarny, to lepiej żeby się upewnić, że nie dostał zawału. Kiedy odwróciłam się w jego stronę, stał gdzieś na uboczu z lekko rozpartym pyszczkiem. Mój wzrok mimowolnie poleciał w dół, na roztwarty notatnik z zaczątkiem opowiadania. Przeleciałam szybko wzrokiem po słowach i uśmiechnęłam się do basiora.
- Sam to napisałeś? - zapytałam, czując podziw za tak wciągającą na wstępie historyjkę.
- To tylko amatorska baśń - mruknął cicho i podniósł swoją zgubę. Przysiadłam przed nim, wgapiając się w trzymaną przez niego rzecz.
- Amatorska? Chłopie, to wciąga, masz coś jeszcze? - powiedzmy, że pochwaliłam jego umiejętności. No cóż, patrząc na to, to wcale nie była pochwała... - Powinieneś zostać pisarzem czy kimś. Szczeniakom na pewno spodobałyby się takie opowieści - zamerdałam ogonem. - Jestem Nakta, wydaje mi się, czy już cię kiedyś widziałam?

<Maverick? Przepraszam, że tak późno i bez sensu, ale jestem miłym i dobrym adminem, aktóry robi wszystko na ostatnią chwilę xD>

26 czerwca 2017

Od Amnesii - Towarzysze

Weszłam do Niezbadanego Lasu rozglądając się dookoła. Było w chuj ciemno, ale widziałam na tyle dobrze, że zwinnie omijałam każdą przeszkodzę. Ogólnie to mój spacer miał miejsce w środku nocy. Dlaczego? Sama nie wiem. Tak jakoś. Poza tym zauważyłam, że korony drzew są tak bujne, że tylko gdzieniegdzie widać skrawki nieba i gwiazd. Nie mam pojęcia ile tak szłam aż usłyszałam szelest krzaków obok i aż odskoczyłam gdy coś stanęło mi na łapę. Odetchnęłam z ulgą, gdy zobaczyłam, że to nic innego jak żaba. Niestety spokój nie był mi dany, bowiem po chwili poczułam jak coś powala mnie na ziemię. Poczułam kocie łapy na swoim brzuchu, a gdy otworzyłam oczy ujrzałam duże stworzenie ze skrzydłami. Bez zastanowienia odepchnęłam je tylnymi łapami i szybko wstałam. Przez panującą ciemność ledwo widziałam, jednak nie poddawałam się. Istota wydała dziwny odgłos i skoczyła na mnie. W ostatniej chwili zrobiłam unik i wzbiłam się w powietrze. Postanowiłam wylecieć ponad drzewa, aby ułatwić sobie walkę i zwiększyć pole widzenia. Tak jak się spodziewałam stworzenie ruszyło za mną, a ja już po chwili przebiłam się przez masę gałęzi. Gdy w końcu znalazłam się nad drzewami byłam zdziwiona, bowiem dookoła jak i na horyzoncie widziałam jedynie las. Zapatrzona kompletnie zapomniałam o sytuacji w jakiej się znalazłam i prawie nie spadłam, gdy coś lekko się o mnie otarło. Skierowałam wzrok na ową istotę i dopiero wtedy mogłam ujrzeć ją w świetle księżyca. Było to stworzenie podobne do jelenia, posiadające dwie pary skrzydeł - jedną do latania na plecach i jedną raczej ozdobną, malutką, tuż nad uszami, zamiast rogów, posiadało również lisi ogon, a w miejscu, gdzie powinny być kopyta miało łapy, podobne do kocich. Otworzyłam szeroko oczy nie mogąc nadziwić się jej majestatycznością, jednak opamiętałam się i uniknęłam ataku ze strony stworzenia. Nie chciałam go zabijać, ale nie mogłam tak uciekać w nieskończoność. Korzystając z mocy danej mi jako koszmar lodu spowolniłam czas. Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam, że czar ten nie działał na istotę. Szybko przestałam używać magii i znowu zrobiłam unik. W końcu postanowiłam zamienić się w lodowego wilka, przedtem jednak wylądowałam na drzewie. Gdy tylko łapy moje znalazły się na bezpiecznej gałęzi przemieniłam się. Szybko skoczyłam na drzewo obok odsuwając się jednocześnie od napierającego stworzenia. Więcej się nie zastanawiając wystrzeliłam w niego ostre sople lodu, które przebiły jego skórę prawie na wylot. Istota zaryczała przeciągle i zaczęła spadać, aż w końcu znikła w koronie drzew. Wróciłam do normalnej postaci i zleciałam na dół. Wylądowałam kawałek od zwierzęcia, a gdy upewniłam się, że nie ma sił na atak podeszłam do niego. Bez zastanowienia zaczęłam tamować krew, jednak wiedząc, że to na nic zawyłam głośno. Nie minęło długo kiedy ujrzałam Daytona. Smok wylądował obok i spojrzał na mnie pytająco.
-Co ty tu robisz?-odezwał się pierwszy.
-Byłam na spacerze, zaatakowało mnie to stworzenie i w celu obrony zamieniłam się w lodowego wilka i przebiłam mu skórę lodowymi soplami, nie chciałam go krzywdzić, jednak nie miałam co robić, nie chcę też aby umarł więc musisz zabrać go do naszej jaskini bo ja nie dam rady-powiedziałam na jednym wydechu.
Mój towarzysz jedynie przytaknął i wziął zwierzę na grzbiet. Właśnie miałam wsiadać, jednak zobaczyłam parę fioletowych oczu.
-Wskakujesz?-zapytał.
-Leć, ja zaraz dołączę-odparłam.
Dayton wzbił się w powietrze i z lekkim kłopotem wyleciał nad drzewa. Ja jednak ruszyłam w stronę tych pięknych oczu, które po chwili znikły. Zaczęłam biec, a gdy znalazłam się po drugiej stronie zarośli ujrzałam fioletowy ogon. Przyśpieszyłam i najnormalniej w świecie goniłam istotę o tych cudnych tęczówkach. Ciekawość wzbierała we mnie coraz bardziej, jednak stworzenie powoli znikało mi z oczu. W pewnej chwili zaczęłam lecieć, bowiem wtedy byłam szybsza. Z zadowoleniem stwierdziłam, że doganiam owe zwierzę. Ono chyba również to zauważyło, bo przyśpieszyło. W końcu będąc już dość blisko odbiłam się od drzewa i skoczyłam na nie. Przygniotłam istotę do ziemi i dla pewności okryłam ją wokół skrzydłami. Spojrzałam w fioletowe oczy wypełnione strachem. Zrobiło mi się głupio, że napadłam tak na bezbronne zwierzę. Właśnie chciałam je puścić, jednak moją uwagę przykuło inne stworzenie. Ledwo widziałam zarys jego ciała, na którym widniały błyszczące się na niebiesko okręgi. Oświetliły one teren wokół i dobrze mogłam się przyjrzeć istotom. Nie wyglądały groźnie, a wręcz przeciwnie. Oba były wychudzone i prawdopodobnie zmęczone, a ja jako osoba o dobrym sercu chciałam im pomóc.
-Przepraszam, ja nie chciałam wam nic zrobić, mogę wam jakoś pomóc?-odezwałam się schodząc z zwierzęcia pod sobą.
Fioletowa istota szybko schowała się za drugą, jednak nie uciekły, a patrzyły na mnie zaciekawione.
-Jestem Amnesia i na prawdę, nie chce wam zrobić krzywdy-kontynuowałam-jestem magicznym wilkiem zamieszkującym watahę, do której należą owe tereny...

Jeśli miałabym opowiadać o całej rozmowie tam, zajęło by mi to wieki. Chcąc przekonać do siebie owe stworzenia opowiadałam o sobie i swojej historii. Z każdym słowem wydawało mi się, że bardziej się do mnie przekonują, a gdy dowiedziały się, co zaszło między mną, a istotą jelenio podobną zbliżyły się do mnie i odezwały. Jeszcze jakiś czas rozmawialiśmy aż zaproponowałam im zamieszkanie ze mną. Obiecałam im pożywienie i schronienie, czyli to, czego nie miały w lesie. Po dłuższych namowach zgodziły się i zabrałam je do jaskini.

Co do jelenio podobnego stworzenia dopiero dwa dni później odzyskało przytomność. Przez ten czas zadbałam o jego stan zdrowia. Spodziewałam się, że po wybudzeniu zaatakuję mnie, jednak zachowywało się spokojnie. Co więcej zaczęło rozmowę, bowiem nie pamiętało nic z ostatnich wydarzeń. Gdy opowiedziałam mu co się stało i zaproponowałam zostanie moim towarzyszem zgodziło się mówiąc, że jest to podziękowanie za uratowanie życia, bo mało jest osób, które postąpiły by podobnie.

The End

Od Shakuy'i - Cd. Amnesii

Kiedy mówiła o jakimś psychopacie, miałam wrażenie, że własnie jeden przede mną stoi. Nie wiem dlaczego, nie przypadła mi do gustu? To nie to. W końcu chyba jest jedną z nas, inaczej by nie gadała... takich rzeczy. No chyba, że na prawdę jest jakimś psychopatą i to jest tylko taka gra. Szybko odgoniłam od siebie wszystkie myśli, kiedy zauważyłam, że od jakiejś paru sekund dziewczyna przygląda mi się.
- To... jesteś wilkiem? - powiedziałam cicho. Tak jak mówiła, ktoś mógł nas śledzić, lub teraz obserwować. Nawet, jeżeli szanse są bardzo, ale to bardzo nikłe, odrobina ostrożności nie zaszkodzi. Dziewczyna pokiwała twierdząco głową.
- Amnesia jestem – wyciągnęła w moim kierunku dłoń. - Tutaj Jane Brinley – dodała. Spojrzałam na jej dłoń, którą po dwóch sekundach uścisnęłam.
- Shakuya Shakimizaki – przedstawiłam się. - Czyli Shaku – dodałam. Dziewczyna lekko się uśmiechnęła.
- Chyba jesteś pierwszy raz w mieście – zauważyła. Czyli to aż tak było widać? W sumie... tak. W końcu kto normalny warczy na psa, jakby był twoim wrogiem?
- Drugi. Za pierwszym się przemieniłam – spojrzałam w kierunku, w którym uciekł psiak. Może ten czworonóg jest niby z mojej rodziny gatunku czy czegoś tam, ale jednak go nie lubię. Chyba nie polubię żadnego stworzenia w tym mieście. Wszystko takie udomowione, że aż strach. Jak ludzie mogą tak więzić zwierzęta? Dają im wszystko, a czego w zamian chcą? Słodkości, którą mogą się pochwalić przed sąsiadami, a gdy owej słodyczy już ci brak, wymieniają cię. Jak można się godzić na taki los?
- Tez tak reagowałam na początku – przyznała się. - Może porozmawiamy w kawiarni? Środek chodnika to chyba nienajlepsze miejsce – zaproponowała. Kawiarni? W sumie... czemu by nie? Zawsze chciałam wejść do takowego miejsca i poznać smaki, które preferują ludzie. W końcu my wilki spożywamy raczej tylko surowe mięso zwierzęcia, które upolowaliśmy niedawno.
- Dobra – zgodziłam się. Amnesia kazała mi przejść na drugą stronę ulicy spokojnie, nie warcząc na przejeżdżające samochody. Kiedy weszliśmy na białe pasy auta jechały w naszym kierunku. - Przecież nas przejadą – szepnęłam przyglądając się jednemu z kierowców, który dziwnie mierzył mnie wzrokiem.
- Nie przejadą, spokojnie – miała rację. Blachy się zatrzymały przed pasami i poczekały, aż przejdziemy na drugą stronę. Potem weszliśmy do małej kawiarenki. - Nie wariuj tak – powiedziała spokojnym i nieco rozbawionym głosem.

<Amnesia?>

Od Aflana - Cd. Avem

"Lite Vanei" - z tego co wynika, bardzo pomocna moc. Więc jeśli teraz jej użyje, bym miał się za nią uganiać przez pół lasu, zabiję ją, daję słowo. Tak, kolejny raz miałem ochotę zaspokoić swoje wewnętrzne potrzeby, zatopić w kimś swoje kły, lekki gniew i irytacja na jakiegoś zdrowo pieprzniętego wilka, który przekazał mi info o koniecznym zjawieniu się u alfy, nie ułatwiały zadania, jakie musiałem wykonać - po prostu się stawić. Ale przyzwyczajony, miałem już zawieszone haczyki. Mnóstwo haczyków, aż sieć z nich stworzoną. Gruba ryba.
- Aflan - rzuciłem niby niedbale, niby wyniośle, jak jakiś władca, już skierowany w odpowiednią stronę.Kocham, po prostu kocham, gdy zostaje wezwany do przywódczyni tylko po to, by pewnie dostarczyć do kuzyna siostry sprzedawcy pizzy ze strony matki papieża, wiadomość.
Podroż trwała krótko, parę, może nieco więcej, minut. Szliśmy w milczeniu, szybkim krokiem, jakby obawiając się tego, co zostanie nam przekazane. Być może to, co pierwsze wpadło mi na myśl, okaże się mimo wszystko lepsze od tego, co nas czeka. Stęknąłem w duchu, to może być okropny dzień.
- Witam - odezwała się Amortencja, jej wręcz złotawe futro lśniło w promieniach słońca. Ehhh, ta to dopiero ma władzę.Uhmm, wygodnie. Tyle, że stanowisko alfy jest ogromnie poważne, każdy traktuje cię wtedy z dystansem, jakby obawiając się jakiejś nieprzyjemnej reakcji z twojej strony. Do tego wiele obowiązków, brzemię, jakie musisz nieść... Nawet gdybym mógł, nie chciałbym. Władza, przynajmniej nie w takim stopniu, jest mi pisana. Ale dlaczego w ogóle o tym rozmyślam? Przecież jestem wezwany do alfy, a nie koronowany na niego. Swoją drogą, czy na alfę można być koronowanym? God, moje myśli tego dnia błądzą wszędzie, dosłownie. Koronacja to chyba nie najlepszy temat jak na chwilę obecną, czyż nie? Nie. I właśnie tutaj jest problem.
- O co chodzi? - Spytała Avem, kiwając głową na przywitanie, tym samym okazując znak szacunku. Za to ja po prostu stałem, lustrując, a wręcz przecinając na wskroś spojrzeniem oczy wadery, siedzącej do nas przodem. Szczerze mówić, to nawet jej tak ładnie.
Tylko mi się ty tutaj nie zakochaj.
Sarkastyczny głos bębnił w mojej głowie dzikim śmiechem, ale ja nie wiedziałem nic, nawet trochę zabawnego w moim toku myślenia. Ha, ha, ha. Doprawdy, patologia.
 - Otóż, niedawno na naszych terenach kręcił się nieznajomy wilk, basior, całe brązowe futro, mniej więcej twojej postury, Aflanie. Po złożeniu propozycji dołączenia do watahy, na którą odmówił, podobno nadal pozostał na tych terenach, parę wilków go widziało. Waszym zadaniem jest sprawdzić, czy to prawda. W razie czego, to przepędzić, przyprowadzić do mnie, bądź w razie konieczności, zabić - tutaj spojrzała na mnie, jakby właśnie czytała moje akta i wiedziała o wszystkim, czego dokonałem. Uśmiechnąłem się blado, a jednak nie jest tak źle. Jednak...
- Czy to nie robota strażników? - spytałem. Skinęła głową na znak, iż się ze mną zgadza.
- Rzeczywiście, jednak z racji, iż posiadamy tylko dwójkę, potrzebne są dodatkowe jednostki. Sami całego terenu nie przekopią, waszym zadaniem jest sprawdzić całą zachodnią część. Jeśli posiadacie swoich towarzyszy, oczywiście możecie ich poprosić o pomoc... - po tych słowach po raz kolejny wykonała nieznaczny ruch głową. Tym razem oznaczał on "Możecie odejść, do widzenia!".
 < Avem? Nie wyszło w sumie tak źle, jak przypuszczałam...;P>

Od Aflana - Cd. Amnesii

Ach, który to już raz wpadam na nią tego dnia? Albo los chce, żebyśmy się poznali, albo też do spotkania doszło nie przypadkiem. Ech. miałem ochotę ugryźć własny ogon, co za pech. Przynajmniej nie towarzyszy jej ten smok, który z niewiadomej przyczyny był świadkiem każdego naszego spotkania. To jej wszechobecny przyjaciel, towarzysz, ochroniarz? Ludzie, to już się robi mało zabawne. Jeśli zaraz wyskoczy z krzaków z tekstem "WEJŚCIE SMOKA!!!", po czym zacznie nawijać o tym, jak to się właśnie zderzyliśmy, zacznie się tarzać po ziemi w fali nieopanowanego śmiechu, po czym zrobi się sto razy większy i odleci, zasłaniając prawie całe niebo. Lub na mnie siądzie, jeśli to jednak, jakby...ochroniarz Amnesii o niezbyt przyzwoitym charakterze.
 - Przepraszam - wybąkała pierwsza. Stłumiłem westchnięcie, odsuwając się na bok, by zakończyć kontakt między nami. Chciało mi się po prostu odejść zostawić ją i ( prawdopodobnie ) jej kolegę za sobą, ponownie zatopić się w błogim smaku bycia samemu i rozkoszować się tym, co mnie nie spotkało. Chociażby rozmowie. Czy ten dzień, czy on musi na mnie tak oddziaływać? Owszem, czasem jestem niezbyt mile nastawiony do spotkania z jakimkolwiek wilkiem - znajomym, czy nie - jednak zwykle potrafię to znieść. A więc żałoba.
- Również - powiedziałem monotonnym, wypranym z uczuć głosem. Dziwne, ale chyba to tak ogłaszam swoje znudzenie całemu światu? Cóż, chyba z każdym dniem poznaję siebie lepiej. Fajnie. Za chwilę będę studiować anatomię wilka, na tym to się skończy. Chociaż co ma anatomia do sposoby zachowywania się? Chyba opadam na dno, jak widzę.
-Meh - wyrwało mi się. Krótkie, niemalże niezauważalne, gdy spostrzegłem, a raczej usłyszałem kroki za sobą.
- Co miałeś zamiar porobić? - pytanie, które pojawiło się po chwili, było nieco nieśmiałe. Hmm, wstydliwość? Może, może... Boże, co za idiotyczny dzień. Zero rozrywki, zero pomyślności. Może towarzystwo tejże samicy poprawi go, chociaż trochę? Szczerze wątpię. Ale warto spróbować. Wbiłem wzrok w ziemię, by uniknąć popatrzenia się prosto w słońce, które raziło mnie jeszcze przed chwilą. Nieszczęsne promienie, przez was widzę wszędzie kolorowe plamy! Zamrugałem parę razy, chcąc wyzbyć się wady wzroku, jeżeli to tak można ująć.
- Pójść do Niezbadanego Lasu - odparłem zgodnie z prawdą. Od dawna planowałem się tam wybrać, ale szczerze mówiąc, nie mam bladego pojęcia, gdzie to jest. A o drogę alfy pytać nie mam zamiaru. - Byłaś tam kiedyś? Wiesz w ogóle, gdzie to jest? - Spytałem. Być może dowiem się czegoś ciekawego? Ciekawszego od ułożenia kości w ciele wilczym?

< Amnesia? >

Od Shane'a -Cd. Amor

Nie mogłem patrzeć jak zwierzę cierpiało.
Musiałem zrobić wszystko aby trochę ulżyć mu cierpienia. Wraz z Amor siedzieliśmy całą noc podając leki,w pewnym momencie trzeba było pójść po Exana. Wilk dokładnie go obejrzał i zajął się najgorszymi ranami.
-Połóż się ja przy nim poczuwam
Dziewczyna niechętnie ułożyła się do snu,już po chwili spała jak dziecko.
-Nie bój się wszystko będzie dobrze wyleczymy Cię i wrócisz na wolność. Siedziałem przy nim resztę nocy a gdy poczuł się gorzej dostał antybiotyki po czym zasnął. Cały czas patrzyłem czy oddycha i czy gorączka ustała. Rankiem pegaz obudził się i wstał.
Amor zadała mi pytanie a ja odpowiedziałem patrząc na pegaza.
~Jestem Trajan .. pozwól mi tu zostać z tobą
-Pewnie
-To chyba masz nowego towarzysza
-Chyba tak
-Głodny jesteś?
-Trochę...
-Zaraz zrobię coś na śniadanie
Amor zniknęła a ja z Trajanem zostałem
-Tereny watahy są twoje potem Cię oprowadze masz tyle wolności ile dusza zapragnie a kiedy poczujesz ze chcesz odejść odejdziesz
~Jestem wam winien przysługę uratowaliscie mnie od pewnej śmierci
Po chwili zjawiła się Amor ze śniadaniem dla nas i z kilkoma jabłkami dla Trajana
-Smacznego-powiedziała podając mi talerz z jajecznicą
-Wzajemnie ...
<Amor?>

Od Amor -Cd. Artur

- Uważaj na te wyspy, nieraz potrafią lawinowo spaść na czyjść łeb. - rzekłam humorystycznie. Artur zaśmiał się cicho.
- Artur, wiesz co jest małe, czarne, płacze i puka w szybkę? - zapytałam.
- Nie wiem. - odrzekł basior.
- Dziecko w piekarniku. - odparłam, krztusząc się ze śmiechu. Zleciałam na dół, by odpocząć. Natychmiast zmieniłam się w moją normalną formę. Teraz przynajmniej nie musiałam nikogo straszyć. Taki mały plus. Zastanawiałam się co można teraz porobić.
- Hmm.. wiesz na co mam ochotę? - zapytałam szeptem.
- Nie wiem. - odrzekł zdezorientowany Artur.
- Mam ochotę na gorącego ... kebsa. - odrzekłam śmiejąc się. Artur zaśmiał się waraz z ze mną. Zmieniłam się w ludzką formę i ruszyłam w stronę miasta.
- Idziesz ze mną?- zaproponowałam.
- Pewnie. - odparł basior. Po chwili Artur stał przede mną w ludzkiej formie. Po dosyć długim spacerze byliśmy w mieście. Muszę przyznać iż ogormne białe skrzydła nieźle rzucają się w oczy. Na sczęście ludzie kupują bajkę iż jestem cospleyer'em. Metropolia była ogormna. Wieżowce stykające się z chmurami, wszedzie zabiegani ludzie, samochody jadące ulicami. Miasto tętniło życiem. Ruszyliśmy prosto do budki z kebabami. Dziwne było to iż nie było dużej kolejki. No cóż prynajmniej nie musiałam czekać pół godziny.
- Poproszę dwa duże kebsy. - rzekłam.
- Z jakim sosem? -zapytała kobieta.
- Jeden mieszany, Artur, jaki chcesz sos? - zapytałam.
<Artur? Tak soł macz ciężka decyzja XD >

Od Amor -Cd. Avem

Nastała niezręczna cisza. Siedziałam jak wryta, niewiedziałam co zrobić, co powiedzieć. Po długim milczeniu rzekłam:
- Woooow. Potrawisz zmieniać formę? No to kozacko! 
- ... Cooo? - zapytała Avem. 
- Eh, nieważne. Wiesz, wczoraj udało mi się znaleźć ukrytą jaskinię pod wodą. To gdzieś na północ, nad oceanem. Może sprawdzimy co się tam znajduje? - zaproponowałam. Wadera kiwnęła głową. 
- Hm.. przydałby się środek transportu. - stwierdziła Avem.
- Taaaa. Smoków się boisz, feniks nas nie utrzyma, został więc statek. Chodź za mną. - rzekłam towarzyszcze. Pobiegłyśmy do mojej jaskini, jak się spodziewałam Ratchet wylegiwał się w najepsze. 
- Zgarniamy statek. - oznajmiłam. 
- Co? Nie! - zawołał lombax. Westchnęłam  cicho. Ruszyłam wraz z Avem w głąb jaskini. Aż naszym oczom nie ukazał się ogormny błękitny pojazd kosmiczny. 
- No to wsiadamy. - powiedziałam. Wsiadłyśmy do pojazdu. Ja po chwili zastanowienia odpaliłam silnik.
- Amor, umiesz tym sterować? - zapytała zaniepokojona Avem. 
- Jasne. Nie bój się. Tylko odpale dopalacze i w drogę! - zawołałam. Silnik zawarczał i ... po chwili wyleciałyśmy z groty jak z procy. Leciałyśmy między górami jakieś 300 km/h.
- Nie lecimy za szybko? - wystraszyła się Avem.
- E tam. Nic nam nie będzie. - stwierdziłam. Nie minęła godzina, a byłyśmy już na miejscu, statek wylądował bezpiecznie na wysepce. Avem dała nam mozliwość oddychania do wody i zanurkowałyśmy w głębinach. 
< Avem?>

Od Artura -Cd. Amor

Z początku wbiło mnie w ziemie, a potem mój szacunek i respekt wzrósł do maxima. Pewnie to dlatego, że jestem dosyć młody w porównaniu z resztą. Albo będę jej mówić teraz tylko i wyłącznie Amortencjo, albo będę unikał jej imienia. Druga wersja będzie trudna, ale należy uszanować jej prośbę odnośnie zwracania się do niej.
- Em... halo? Ziemia do Artura? - machnęła mi łapą przed pyskiem. Potrząsłem lekko głową. No tak. Lot.
- W takim razie, może z powrotem do tych wspaniałych skalnych terenów nad morzem? - zaproponowałem.
- Masz na myśli Góry Nagłej Śmierci, tak?
- Aaa... Góry Nagłej Śmierci?... - więc tak to się nazywa... chyba powinienem zachować ostrożność w tej okolicy. - Znaczy, tak! Góry Nagłej Śmierci! No to lecimy, nie? - uśmiechnąłem się nerwowo. Rozłożyłem skrzydła i machnąłem nimi kilka razy unosząc się w górę i kierując ku miejscu o jakże uroczej nazwie, zupełnie oddającej jej klimat... Amortencja leciała obok mnie.
- Ona jest taka imponująca, nie dziwie się, że jest alfą... - szepnąłem do wiatru. Zwinnie wymijaliśmy drzewa, które z czasem robiły się coraz rzadsze. Czasem wymieniliśmy kilka szybkich zdań. Kiedy ujrzałem pierwsze wysepki, natychmiast przyśpieszyłem, robiąc obrót - Może i to miejsce posiada straszną nazwę, ale w takim miejscu warto umrzeć! - uśmiechnąłem się do siebie - Wietrze, mam nadzieję, że to zapamiętasz i przekażesz dalej, jakikolwiek by to wilk nie był, musi się ze mną zgodzić.

<Amortencjo?>

25 czerwca 2017

Od Amnesii CD Shakuy'i

Zgarnęłam jednorazówkę z blatu sklepowego i z bananem na twarzy wyszłam z budynku. Od razu moja ręka powędrowała do reklamówki, aż znalazła zapakowaną lukrowaną babeczkę. Stanęłam na środku chodnika i zaczęłam objadać się słodyczem. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że nie dość iż blokuję drogę ludziom to jeszcze niektórzy patrzą się na mnie jak debilkę. Od razu ruszyłam w prawo, chodź cel mojej podróży był w lewo. W tamtym momencie byłam zbyt zajęta słodkim smakiem babeczki aby zastanawiać się, gdzie idę. Oczywiście zjedzenie jej nie zajęło mi długo, a więc wyrzuciłam woreczek i miałam się rozejrzeć, jednak zanim zdążyłam podnieść głowę poczułam jak ktoś na mnie wpada. Była to dziewczyna, a dokładnie dziewczyna mająca kły i warcząca na psa. Skąd ja to znam? Podczas moich pierwszych przygód z ludźmi, czyli już kawał czasu temu, zachowywałam się podobnie. Czyżby była to członkini watahy?
-Na twoim miejscu nie robiłabym tego w mieście-odezwałam się trzymając się owej myśli.
Nieznajoma szybko obróciła się w moją stronę i zilustrowała mnie wzrokiem. Uśmiechnęłam się przyjaźnie, co było bardziej powstrzymaniem śmiechu bowiem jej mina była bezcenna. Patrzyła się na mnie, jakbym była jakimś wybrykiem natury albo jednorożcem.
-Ktoś może to zauważyć-kontynuowałam-a niektórzy ludzie nawet mogą cię śledzić. Już tak raz miałam, taki jeden facet myślał, że jestem psem i tylko przebieram się za człowieka, potem okazało się, że uciekł z psychiatryka i go złapali, ale skoro raz uciekł, zrobi to ponownie. Pewnie tylko czeka na okazję aby kogoś złapać i zamknąć w piwnicy.
Zdawałam sobie sprawę, że moja wypowiedź brzmi głupio i bezsensownie, ale jakoś się tym nie przejmowałam. Gorsze raczej było, że to prawda, bo serio miałam już taką sytuację. Dostałam potem odszkodowanie, a ci debile nawet nie zwrócili uwagi na dziwny wygląd mojego domu, a nie wyglądał on normalnie, a bardziej jak las. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że dawno tam nie byłam i mogłabym się wybrać. Zatracając się w myślach zapomniałam o stojącej przede mną dziewczynie. W sumie moje rozmyślanie trwało niecałe dziesięć sekund, ale przez ten czas mogła coś powiedzieć, więc skierowałam swój wzrok na nieznajomą.

Shakuy'a? mam nadzieję, że dobrze napisałam imię xd

Od Amnesii CD Aflana

Widziałam, że wilk nie miał ochoty na dalszą rozmowę i nie miałam zamiaru go zmuszać. Nie należę do osób, które na siłę starają się ją kontynuować, bo rozumiem, że ktoś po prostu tego nie chce.
-Dobra-przerwałam ciszę-my już będziemy się zbierać, jestem głodna i zmęczona, tak więc cześć.
-Cześć-odparł wilk, a ja uśmiechnęłam się lekko.
Po chwili wskoczyłam na Daytona, który praktycznie od razu wzbił się w powietrze. Ostatnio raz omiotłam wzrokiem basiora, który znikł za drzewami. Rozłożyłam się na smoku i odetchnęłam. Zastanawiałam się czy w najbliższym czasie spotkam Aflana, nie byłabym specjalnie zdziwiona skoro należymy do tej samej watahy. Myślami wróciłam do naszej rozmowy i dopiero wtedy przypomniałam sobie o czymś.
-Zły smok-bąknęłam, na co w odpowiedzi dostałam jedynie cichy śmiech-co się cieszysz, powinieneś dostać taki opierdziel.
-No dobra, dobra, już się nie unoś. Wiesz, że to tak na żarty-odparł.
-Ale mi żarty, masz tak więcej nie robić-mruknęłam.
-Okey... a teraz co, na królika?
-No raczej.
Mimo, że smok się zgodził, wiedziałam, że dalej tak będzie. Zbyt dobrze go znam, aby mieć jakiekolwiek wątpliwości. Jednak nie przejmowałam się tym. Jedyne na co miałam ochotę to królik, byłam cholernie głodna, a myśli o jedzeniu tylko to pogarszały.
Po jakimś czasie Dayton zaczął zniżać lot, a ja spojrzałam w dół i ujrzałam stadko królików. Bez zastanowienia skoczyłam na ziemię i zaczęłam je gonić. Uwzięłam się na takiego dużego tłuściocha i nie zajęło mi wiele go złapać. Położyłam się wygodnie i zaczęłam jeść. Po skończonym posiłku wróciliśmy do jaskini, a że było już późno poszłam spać.
~~~~~~~~~
Otworzyłam oczy, jednak szybko je zamknęłam przez wpadające światło. Jęknęłam i podparłam się na łapach, po czym wstałam. Dopiero po jakimś czasie lekko uchyliłam powieki. Wyszłam za jaskini i rozejrzałam się, dalej nie do końca wiedziałam gdzie jestem. Dalej z przymrużonymi oczami ruszyłam w las. Sama nie wiem po co, może chciałam znaleźć Daytona, albo szukałam lukrowanych babeczek. Szłam tak jakiś czas, aż nie wpadłam na coś, a dokładniej na kogoś. Zderzyłam się z jakimś wilkiem i dopiero wtedy odzyskałam pełną świadomość. Zamrugałam parę razy i spojrzałam na basiora. Nawet nie byłam zbytnio zdziwiona, gdy ujrzałam tam nie nikogo innego jak właśnie... Aflana.

Aflan? Nie miałam pomysłu na opo >.<

Od Sakuy'i

Dobra. Wejdę tam. Zaraz tam pójdę. Przekroczę tą granica między naszym światem a ich i zobaczę jak żyją. No, już. Prawie jestem. Idę...
A w rzeczywistości okropnie się wlokłam na dwóch nogach trzymając się każdego drzewa. Chciałam wejść do miasta jako człowiek, nogi same mnie tak prowadziły, ale rozum i ręce były temu przeciwne. Rozum podpowiadał mi, że to bardzo, ale to bardzo zły pomysł, a ręce opierały się trzymając każdego drzewa, tyle, że każde puszczały, a ja szłam dalej. Powoli, mozolnie, ale w końcu wyszłam z lasu. Stanęłam na twardej powierzchni i wzięłam głęboki wdech. "Jestem w ludzkiej postaci, nikt mnie nie rozpozna. Tylko nie świruj." Nakazałam sobie i nieco sztywnym krokiem ruszyłam w uliczkę, zaraz po której rozciągało się miasto. Przez wejściem na chodnik, a wyjściu ze śmierdzącego zaułku, w którym znajdowały się kosze na śmieci, powstrzymywał mnie widok miliona ludzi. Była ich masa; sami, z rodziną, z przyjaciółmi, z pupilami. Każdy szedł w swoją stronę nie zwracając na nikogo uwagi. No właśnie, dlaczego nie wchodzę? Pewnie i na mnie nikt nie spojrzy. Tylko ta myśl pozwoliła mi przekroczyć próg i wejść do ludzkiego świata.
Masa ogromnych budynków o różnych kształtach i kolorach. Sklepy, gdzie za szybami były coraz to nowsze i dziwniejsze rzeczy. Kina, super markety, zwykłe sklepy spożywcze, sportowe, różne nazwy, których nie wiedziałam jak przeczytać, restauracje, bary, inne lokale, baseny... masa! Aż dostałam zawrotu głowy, kiedy temu wszystkiemu się przyglądałam. Aby nie wyjść na wariatkę, a tym bardziej podejrzaną osobę, ruszyłam chodnikiem uważnie wszystko obserwując.
Moje zwiedzanie przerwało mi szczekanie. Kiedy zniżyłam głowę, zauważyłam niewielkiego czarnego kundla z białym uchem, który ujadał na mnie niczym szalony lew marząca o mięsie. Zaczęłam się cofać, aż nagle napotkałam jakiś opór, przez który upadłam. Okazało się, że bł to jakiś człowiek, ponieważ usłyszałam cichy jęk, kiedy wylądowałam na nim. Przez pierwsze sekundy nie mogłam zwrócić na niego uwagi, ponieważ zajęłam się tym zwierzęciem; wystawiłam kły i zawarczałam na niego, na co zaskomlał i uciekł.
- Na twoim miejscu nie robiłbym tego w mieście – powiedziała osoba. Zaraz... że co? Szybko się odwróciłam w stronę tajemniczej postaci, która dała mi taką dziwną radę... może nie trafiłam an zwykłego człowieka?

<Ktoś, kto zamienia się w człowieka?>

Kochać mnie Pande

Od Mavericka - Do Nakty

Leżałem na grzbiecie, przyglądając się sunącym po niebie obłokom. Chmury, koloru lodów śmietankowych, co chwila zmieniały swoje kształty, poruszane przez łagodny wiatr. Gdyby nie ów chłodny powiew, aż do wieczora nudziłbym się zapewne w swojej jaskini. Nienawidzę upałów.
Jakoś tak wyszło, że wybrałem sobie niezbyt... hm... czasochłonną funkcję obrońcy watahy. Do tej pory jednak ani razu nie wykazałem się na stanowisku, bo nie było takiej potrzeby. Niby dobrze, ale... dni mijały mi leniwie, aż zbyt leniwie. Spacery, kilka rozmów z Sylur i Yuki, lepsze poznanie terenów WNZ - to wszystko zaczęło mnie już nieco nudzić. Monotonność męczyła mnie i w trakcie obserwowania nieba zastanawiałem się, co mógłbym zrobić. I jak na złość nie potrafiłem wymyślić nic sensownego.
Koniec końców wróciłem do jaskini, by zabrać zeszyt z moimi opowiadaniami oraz ołówek i gumkę. Potem usiadłem w cieniu przy chłodnym strumieniu i zacząłem pisać.
Dawno, dawno temu ziemiami dalekiej Północy władała Śnieżna Królowa. Była to piękna, niebieskooka wilczyca o futrze bielszym niż śnieg, a przy tym bardzo dobra władczyni. Dbała o swoich poddanych, wysłuchiwała ich próśb i nie szczędziła złota ze skarbca dla potrzebujących. Co siedem dni o siedemnastej Śnieżna Królowa przychodziła na podwieczorek do jednej z rodzin.
Jednak pewnego popołudnia ulice miasta były dziwnie opustoszałe, co zaniepokoiło Śnieżną Królową. W drodze do domu miejscowego medyka nie spotkała ani jednego wilka. Gdy dotarła do mieszkania, w którym miała zjeść podwieczorek, zapukała w drzwi. Nikt jej jednak nie otworzył. Śnieżna Królowa ostrożnie zajrzała do środka. Widok był okropny... Medyk, jego żona i trójka szczeniąt, wszyscy przemienieni w lodowe posągi...
Przerwałem pisanie, gdy zaczęło się ściemniać.
Przechodziłem akurat leśną ścieżką, gdy tuż przede mną przebiegła sarna. Stanąłem jak wryty, a zaraz potem, zaledwie dziesięć centymetrów ode mnie, zatrzymała się wilczyca. Zrobiłem krok w bok, wypuszczając przy okazji zeszyt, który otworzył się na pisanej przez mnie baśni. Nieznajoma uśmiechnęła się do mnie, a potem spojrzała na brulion.
- Sam to napisałeś? - zapytała.
- To tylko amatorska baśń - mruknąłem, podnosząc zeszyt, ale i nie odpowiadając na zadane przez wilczycę pytanie.

<Nakta?>

Nakta nie będzie jedynym wilkiem bez opa, yaay

Od Amor -Cd. Shane

Wywijałam  młynki, zabijałam zatruciem, próbowałam perswazji - w skrócie starałam się wytępić całe to pospólstwo. Kiedy wokoło mnie zostały już sterty trupów stanęłam zza Shane'em. Czekałam na rozwój zdarzeń. Mężczyzna klęczał nad ogromnym pegazem, zdjął koszulkę, by owinąć zranione miejsca na ciele konia. Naprawdę mi to zaimponowało. 
- Pomożesz mi go przenieść? - zapytał Shane. 
- Pewnie. - odparłam. Problem polegał tylko na tym, iż nie wiedziałam jak. No cóż w każdym bądź razie udało nam się wierzchowca przetransportować do mojej jaskini. Całą noc spędziliśmy na leczeniu zranień. 
- Tak w ogóle to skąd znasz się na potworach? - zapytałam.  Shane milczał. Wzruszyłam ramionami i zajęłam się pracą. 
- Muszę iść po Exan'a. - rzekłam.
- Po co? - zapytał Shane. 
- Widzisz tą dużą ranę na brzuchu? Musi ją zszyć. - odpowiedziałam. Basior kiwnął głową. Wyszłam  z jasini w poszukiwaniu Exana, bądź jakiegokolwiek medyka. Po jakimś czasie udało mi się takowego znaleźć i przyprowadzić do jaskini. Zabieg trwał conajmniej godzinę jednak było warto. Położyłam się na łóżku i zasnęłam. Obudziłam się około szóstej rano, Shane czuwał praktycznie całą noc.
- To co z nim zrobisz? - zastanawiałam się.
- Przygarnę go. - odparł basior. Pegaz powstał, prezentował się cudownie.
<Shane?>

Nieobecność!

Shane złgasza zmniejszoną aktywność od 25.06.2017 do 22.07.2017. Z powodu pracy za granicą.

Nieobecność!

Yuki zgłasza nieobceność. Nie będzie jej przez dwa tygodnie z powodu wyjazdu.

OD Avem CD Amorencji

Stałam jak wryta, patrząc na biegnącą waderę. Co ona powiedziała? Nie wyglądam jak jajko, a ona też nie wygląda jak.... jajko. Wzięłam głęboki wdech i powoli poszłam za nią. W końcu jest Alfą. Nawet jak nie wygrała, to musi wygrać.
- WYGRA!-- Avem? Czemu się nie ścigałaś?
- Nie widziałam sensu... - weszłam do wody - Nie wyglądamy jak jajka, a zgnić nie możemy, także nie rozumiem o czym do mnie mówisz..
- Avem, tak się mówi! - szturchnęła mnie - musisz się bardziej otworzyć do świata! - gdy to powiedziała... Mam wrażenie, że kiedyś to już słyszałam... Spojrzałam na nią kątem oka i zanurkowałam. Uwielbiałam siedzieć pod wodą. Wtedy zobaczyłam, że pod wodą jest jakiś tunel. Wynurzyłam się, patrząc na Amor.
- Umiesz oddychać pod wodą?
- Nie, czemu py-- - nie dałam jej dokończyć i zanurkowałam z nią pod wodą. Paroma ruchami zrobiłam jej bańkę powietrzną na pysku, by mogła oddychać. Ta spojrzała na mnie niezrozumiale.
- O co chodzi?
- Nie gadaj, tylko chodź - zaczęliśmy płynąć przez tunel. Spojrzałam na Alfę. Chyba jej się podobało... Mało kto docenia wodną toń. Popłynęliśmy głębiej. Po chwili zaczął nas prowadzić prąd. To był niczym tunel, który był wodną zjeżdżalnią. Amor na początku trochę się bała, ale wybuchła na końcu śmiechem. Gdy wyrzuciło nas znowu do jeziora, wypłynęłam z nią na powierzchnię.
- Wow! To było super! - zaśmiała się. Lekko opuściłam uszy. Nie umiem się uśmiechać... Mh... Spojrzałam w gorę. Zapadała noc. Cholera!
- Muszę iść - wyparowałam z wody.
- Wszystko w porządku?
- TAK! Muszę... - spojrzałam na swoją łapę, która zaczęła czernieć. - Muszę iść! - pobiegłam w losową stronę. Muszę uciec. Daleko! Nikt nie mo...
- Już nikogo nie ma, oddajesz mi kontrolę! - mój duch wziął władzę nad moim ciałem. Połączyłam się z nią w jedność... Prawie.
- No! Na reszcie mogę coś ciekawego zrobić - rozciągnęłam się, wystawiając pazury. Pobiegłam nad jakiś pagórek i zaczęłam wyć do księżyca. Mój kolorowy grzbiet zaczął świecić niczym zorza polarna.
- Kim jesteś? - usłyszałam głos Amorencji. Spojrzałam na nią. Szybko zaczęłam uciekać - EJ! Poczekaj!
Na jej wezwanie milczałam. Pobiegłam i zakryłam swoje mieniące barwy. Schowałam się w cieniu. Żółta wadera się rozglądała, ale po chwili odeszła. Gh... Nie chce jej okłamywać, ale... Nie chce by ktoś wiedział...

****

Kolejna nie przespana noc. Klasyk. Zawsze nie śpię, ale nie robi mi to problemu. Dlatego w sumie jestem czujką. 
- Avem! Mamy jakiegoś wilka na terenach, widziałaś ją? - Amorencja do mnie podbiegła... W sumie... I tak by się dowiedziała...
- Tak...
- Wyciągnęłaś od niej coś?
- Tia...
- I co wiesz o niej.
- Tylko to, że to byłam ja.

<Amor?>

Od Avem - Cd. Aflan

Spojrzałam na niego, lekko unosząc brew. Wzięłam głęboki wdech, podchodząc.
- Jak cię zwą?
- A kto pyta?
- Avem - odpowiedziałam krótko. - A po drugie, ciężko poczuć martwego - skrzywiłam się niechętnie mu to mówiąc.
- Słucham? - na jego pytanie, zmieniłam się na jego oczach w ducha, czyli dla niego jakbym wyparowała. Po chwili stanęłam obok niego, a gdy się zmieniłam w fizyczną formę, ten się gwałtownie odsunął. Nienawidzę to pokazywać innym...
- Nazywa się to formalnie "Lite Vanei" - stanęłam normalnie. Ten spojrzał na mnie swoim wzrokiem i po prostu poszedł. Ta... Chyba nigdy nie pogadam normalnie z jakimś basiorem... Wybiegłam nad rzekę, by się zrelaksować. Usiadłam nad wodą. Zamknęłam oczy, przypominając sobie mojego ojca. Wzięłam głęboki wdech, kierując wzrok w górę. Wzięłam głęboki wdech. Mam czasem takie dni, gdy moje łzy, których nie ujawniałam od wielu lat, chcą się wylać na czyimś futrze, czując wsparcie. Ale wiem, że nie mogę. Mam mniejsze problemy od innych. I tego się powinnam trzymać. Wstałam po dłuższej chwili i poszłam w głąb lasu. Zamknęłam oczy na chwilę. Wskoczyłam na gałąź i się po prostu na niej położyłam. Samotnicy mają z tym problem, że zawsze mają problemy z kontaktem...
- Avem? - usłyszałam znowu głos tego basiora. Podniosłam łeb i spojrzałam na dół. Faktycznie tam stał. Czemu co chwilę tak na siebie wpadamy?
- O co chodzi?
- Alfa nas wzywa, podobno coś ważnego - odparł, patrząc na mnie cały czas. Zeskoczyłam z drzewa i na niego patrzyłam, trochę podejrzliwie. Jemu nie mam w sumie jak zaufać, ale ufam Amor... W jakimś małym stopniu.
- A ty?
- Co ja?
- Może się przedstawisz? - zaproponowałam. Wiem, że jestem beznadziejna w tłumieniu ciszy, ale... nie od razu stworzono świat.

<Aflan? Ja przepraszam, ale... Pomysłów nie miałam, co mam napisać, mam nadzieję, że aż fatalne nie jest ;-;>

24 czerwca 2017

Od Shane'a -Cd. Amor

Nawet chcąc miło spędzić czas zawsze coś się musi wydarzyć. Dziwny ptasi krzyk i nerwowe zachowanie Amor. Nie znam się na ptakach nie jestem ornitologiem a ta cała historyka z ptakami przewidującymi śmierć była dla mnie bajeczką. Ruszyłem wraz z Amor wsiadając na jej smoczyce. Kiedy po paru minutach nasze nogi znowu dotknęły ziemi ogarnąłem,że nie mam przy sobie swojej katany. Zbytnio się tym nie przejąłem są inne sposoby na walkę.
Jak dla mnie nie było celem zabicie tego ptactwa ale jak najszybsze odszukanie umierającej istoty magicznej. Zmieniłem się wilka i ruszyłem biegiem za zapachem krwi. Biegłem jak ile sił w łapach zmieszało się kilkanaście zapachów aż mi się kichać zachciało. Zobaczyłem pięknego pegaza który krwawił a w koło niego cała masa Demonów. Od razu wiedziałem co się dzieje niektóre Demony polują na pegazy i obcinają im skrzydła aby móc potem sobie je przeszczepić. W momencie poczułem gniew do niemal baraniej rasy i zmieniłem się w człowieka. Po chwili na miejscu była Amor i ruszyła do walki wymachując mieczem. Ustałem tak by osłaniać pegaza po czym wykonałem pieczęć i stworzyłem dwadzieścia swoich klonów otaczając zdezorientowane demony które atakowały cieniste materie.
-Amor zagoń je w jedno miejsce obok drzewa !!
Dziewczyna całe stadko porozstawiała przy drzewach. Użyłem żyłek do przywiązania ich po czym zadziałały one niczym droga. Użyłem techniki ognia i zionąłem niczym smok,płomień poszedł po żyłkach i rozproszył się do każdego demona przywiązanego po chwili było po wszystkim aż te wstrętne ptaki odleciały.

<Amor>

Od Diala - Cd. Kozume

Jezioro okazało się dobrym pomysłem - nie tylko chłód pozwalający uciec na parę chwil od wszechobecnego upału, ale też dobra zabawa. Mimo tego, iż mój towarzysz miał minę, jakby chciał mnie zjeść. Gdy tylko się przemienił zaproponował, bym zrobił to samo. To jakiś początek, przynajmniej nie mówi, żebym się już tak na niego nie rzucał, bo sobie pójdzie, czy coś. Tak więc, również się przemieniłem. Szybko jednak poczułem duży dyskomfort - pływanie w jeansach jest nadzwyczaj upierdliwie niewygodne i trudne do wykonania - materiał przylega ciasno do ciała, przyprawiając o dreszcze, wcześniejsza swoboda zniknęła. Chociaż pewnie wyjdę na zboczeńca, a nie ukrywam, że nim jestem, to powiedziałem po chwili:
- Ja ściągam spodnie. Nie przestrasz się, mam szorty, ale jeansy to piekło jeśli chodzi o wodę - oznajmiłem na moment się zastanawiając, czy nie powiedziałem czegoś czasem w taki sposób, iż Kozume mógłby odebrać to jako przeciętny tekst właśnie takiego zboczonego typa. Rzadko co zważam na słowa, muszę się tego nauczyć.
- Raczej się nie przestraszę, jesteśmy tej samej płci - stwierdził po chwili wahania, spojrzałem na niego przez ułamek sekundy, dokładnie tak. To nic nie znaczy, taka sama płeć, nic nadzwyczajnego. Czując, że z głową na powierzchni wiele nie zdziałam, zanurkowałem i zacząłem się zmagać z nogawkami spodni, które uporczywie się mnie trzymały. Ku*wa, buty. Ściągnąłem czarne adidasy i pozwoliłem, by uniosły się na powierzchnię. Jeśli zatoną, już po mnie. Moje jedyne buty, a łażenie po mieście boso lub pod postacią wilka to szaleństwo. Chociaż to drugie jeszcze mogłoby przejść... Nie no, co ja gadam, przecież wyglądam jak zwierzę z cyrku. W końcu poczułem, jak w tej chwili okropne, a na co dzień wygodnie spodnie, opuszczają mnie i pozwalają w końcu wyłonić się na powierzchnię, z nimi w lewej dłoni.
- Gotowe - uśmiechnąłem się szeroko, rzucając obranie na brzeg, to samo czyniąc z butami. Dopiero teraz miałem okazję przyjrzeć się chłopakowi. Znajdował się jakieś dwa metry ode mnie, miał śmieszne włosy w dwóch kolorach. Nawet jego dotychczasowo czerwone oczy zmieniły kolor - stały się bardziej... pomarańczowe, kolejna niecodzienna barwa. Przynajmniej będę wiedział, że to możliwe. Chociaż u nas sporadycznie występują nienaturalne odcienie, jak chociażby w moim przypadku, futro w równe paski, na ogonie.
- Spodziewałem się szarych, czarnych bądź białych włosów - zauważył Kozume, zaśmiałem się cicho.
- To samo mogę powiedzieć o tobie, przynajmniej widząc się w lustrze nie będziemy mylić swoich odbić - oznajmiłem.

< Przepraszam, moja wena z dnia na dzień umiera... >

Od Aflana - Cd. Amnesii

Aż miło było patrzeć, jak ta dwójka się ze sobą drażni, rzucając wymowne oraz zadziorne wypowiedzi w obronie swojej, a także chęci zaatakowania i uciszenia drugiego. Po ostatniej wypowiedzi, a przynajmniej takie miałem wrażenie, zapanowała paru sekundowa cisza. Nie licząc tych ptaków przeskakujących z gałęzi na gałąź obok, plusku wpadającej do zbiornika wody, wszechobecnego szumu liści oraz innych odgłosów lasu. Odezwałem się przeczuwając, że nikt inny tego nie zrobi:
- Twoje skrzydła nie są niewidzialne - zauważyłem z ironią, siadając wygodniej na ziemi i ponownie obserwując towarzyszy. Być może znów dojdzie do "sprzeczki" pełnej ciętych ripost oraz śmiechu. Trochę nie moje klimaty, ale cóż poradzić? Niewinny wygląd wilczycy potrafi zmylić, ale czy ja wyglądam na tego, którym tak na prawdę jestem?
Którym my jesteśmy.
Natychmiast musiał mnie poprawić, dupek, zepsuł wszystko, mój wewnętrzny monolog ze samym sobą. A zapowiadało się na długie przebywanie ze swoimi myślami, tak na prawdę trwające tylko parę, może nieco więcej, sekund, podczas których wadera lub smok zadecyduje się rzucić kolejną kąśliwą uwagę na swój ( a może i mój? ) temat.
- Mogę mieć dodatkową parę - zadecydowała się w końcu odezwać, przybierając poważniejszy, jednak wciąż żartobliwy ton głosu, niż wcześniej. Boże, w co ja się wpakowałem?
Możemy się na nich rzucić, pamiętasz?
Jego głos, rozbrzmiewający teraz tak głośno, iż miałem wrażenie, że oni także go słyszą, niósł ze sobą wręcz powiew grozy i chęci mordu. Ale nie miałem ochoty, ani zamiaru, się mu poddawać. Zbytnio dużo się już zdarzyło, po co to wszystko powtarzać? Rzuciłem przelotne spojrzenie na swoje łapy, po czym ponownie skierowałem wzrok prosto w oczy Amnesii.
- A więc co to za różnica, i tak polecisz - mój głos wyrażał lekką niechęć do tej rozmowy, znudzenie. Szczeniackie przekrzykiwanie się potrafiło wilka dobić. Wyścig z czasem na to, kto walnie fajniejszy tekst, mający za zadanie rozwalić system. Ile mogła mieć lat? Trudno określić, w pewnym momencie wydaje się, że oznaki starzenia się w naszym przypadku, całkowicie znikają. Ilu znam parutysięcznych ( oczywiście w kwestii wiekowej ) wilków, którzy wyglądają na niewiele starszych ode mnie? Dwóch? Trzech?
- Ale inaczej się wygląda...
- Zwłaszcza, gdy są niewidzialne - ponownie jej przerwałem. Obrzuciła mnie niemiłym spojrzeniem, ale szybko jej wzrok złagodniał .Dlaczego wszyscy starają się ukryć negatywne uczucia oraz emocje? Co jest takiego złego w zirytowaniu lub chociażby lekkim gniewie? To także nieodmienna część każdego z nas, dlaczego się jej wyzbywać?
Właśnie, dlaczego? A więc ruszaj, nie wahaj się ani chwili!
Zignorowałem żądny przygód głos Ufferna, robiąc to niemal bezwiednie. Wszystko zaczynało się już robić męczące, może po prostu taki dzień? Ja mam nadzieję, zachorować nie chcę. Chociaż będę mógł się wywinąć ze spotkania z innymi, w razie czego...
- I wygodniej się lata, przerwałeś mi... - westchnąłem cicho, czy na prawdę za takie drobnostki należy wymagać przeprosin? Czasem nie rozumiem innych, a nawet i samego siebie.
- Wiem - mój głos brzmiał bardziej na zmęczony, niż niemiły, czy chłodny.
< Wybacz, chyba umieram >.< Pies tyż >

Od Aflana - Cd. Amadeusza

Zachowanie Amadeusza przyznam, było co najmniej dziwne. Zirytowany i zbity z tropu obserwowałem, jak szedł lekko kiwając ogonem na boki, jakby chciał odgonić złośliwe muchy zbierające się wokół. Problem tylko taki, że ich nie było. Poprosił o wskazanie gór, chciał znaleźć jaskinię. Przecież to naturalne, że w takich grotach się materaca raczej nie znajdzie. A tak w ogóle, to po co mu on? Czy śpi tylko i wyłącznie pod ludzką postacią i chce wprowadzić do siebie setki mebli, jak w luksusowej willi? Boże, dlaczego wilki w tych czasach są takie wybredne i nieprzystosowane do niczego, co zesłała im natura? Ciągle tylko "Nie poluję, to zbyt brutalne...", "Te kamienie są za niewygodnie, by na nich siedzieć!, "O której jadasz kolację?",... Jakby, do cholery, wszystko miało nieść ze sobą wygody i być nietrudne. Ale po jakiego żyć w taki sposób? Jeszcze raz spojrzałem na sylwetkę samca wesoło drepczącego w dół zbocza. Jego dwukolorowe futro oraz okulary na pysku, w tej chwili niewidoczne, wydawały mi się jeszcze bardziej dziecinnie niż wcześniej wymienione rzeczy. Jakby oczekiwał od życia tylko ułatwień. Nie mnie jednak osądzać jego zachowanie, sposób bycia, być może ciężka przeszłość za nim. Cięższa, niż mogę to sobie wyobrazić. Jednak staram się być otwarty na wszelakie rozwiązania, nawet jeśli w grę wchodziło przeżycie spuszczonej bomby atomowej tuż obok cielska wilka. Ech.... Poszedłem w ślad za nim, naśladując jego ruchy. Z tym wyjątkiem, że stawiałem dłuższe i nieco szybsze kroki, gdyż chciałem zmniejszyć dzielącą nas odległość.
- A więc jakiego rodzaju jaskiń, czy czegokolwiek innego, poszukujesz? - spytałem z lekkim znudzeniem. W końcu pięciogwiazdkowego hotelu raczej tu nie znajdzie. Dlaczego nie zaszyje się więc w mieście, wśród tysięcy podobnych twarzy i nie zacznie żyć spokojnie? Odwrócił łeb w moją stronę, zdziwiony moją obecnością lub też udając. Sam nie wiem, dlaczego za nim lezę. Nie jestem najlepszy w odgadywaniu, "dlaczego?" i "po co?". To zbyt skomplikowane jak na tą chwilę - być może z nudów, ale zawsze znajdzie się coś do roboty. Chociażby bezczynne leżenie i myślenie o wszystkim i o niczym, zarazem. Ach, czy tylko mnie ta nuda nigdy nie dopada? Mogę siedzieć i nic nie robić i jest... zaskakująco fajnie.
Fajnie to będzie, jak sobie pójdziemy.
Nienawidzę typa, ale co mogę poradzić? Zepsuty do szpiku kości, moich kości, wytwór samego diabła mający na celowniku każdego, a zwłaszcza mnie. Chociaż da się przyzwyczaić, czasem szlag trafia i mnie, i jego. Intrygujący obrót spraw, czyż nie?
- Czegoś wygodnego, zdecydowanie - odparł nieco bardziej pogodniej, niż wcześniej, jednak wciąż w jego głosie brzmiała wyraźna niechęć, a może zwykły brak zaufania? Ale czy można go dosłyszeć? Trudno powiedzieć, później się nad tym będę zastanawiał.
- To by wytłumaczyło materac - powiedziałem, a raczej mruknąłem cicho. lecz dosłyszalnie. Moja wypowiedź natomiast niewiele się różniła od pozostałych - monotonna, wypowiedziana jakby na odpieprz. Aż śmiesznie wyszło, doprawdy. - Jednak wiedz, że go raczej nie znajdziesz, chyba że porzuconego gdzieś w lesie. Śmierdzącego, brudnego, a to chyba nie spełnia twoim kryteriom - stwierdziłem z sarkazmem, nieco mniej ciężko.

 < Wybacz, pies się drze, że chce na spacer. I gdzie tu sprawiedliwość??? >.< Ughh >

Od Amor-Cd. Artur

Wyjęłam miecze i przygotowałam się do ataku. Krążyłam powoli dookoła siebie nasłuchując. Nie było żadnego dźwięku. Kompletne nic. Nagle z nikąd nad nami zaczeły krążyć lelki, by chwilę potem wylądować przed nami. Szybko rzuciłam znak Qeen, a potem zatrułam kozdoje. Szybko użyłam Raito by oślepić przeciwników. Kulami strzelałam jak z pistoletu maszynowego. Na sam koniec w formie rozgrzewki zaczęłam mieczami wywijać młynki. Niestety kozdojów nie ubywało, powiedziałabym wręcz, że się mnożą. Wstchnęłam cicho. Na zmianę używałam moich mocy. Skupiłam się i wzmocniłam zatrucie. Od razu parenaście lelków padło. Wpadłam na szalony pomysł. Użyłam mocy perswazji by lelki się wzajemnie powybijały. To był mój najleszy pomysł od lat. Przyznam iż ciekawy musiał być to widok: wadera o złotym futrze tańcząca z potworami. Z mieczem w łapie. Wokoło masa zwłok i krwi. Walka była męcząca, lecz napawała mnie determinacją. Kiedy już wyczyściłam pole walki włożyłam miecze na plecy i rzekłam:
- I co teraz?
- Nie wiem. - odparł basior. 
- Hm.. z tego co mi się wydaje uwielbiasz latać. Może się gdzieś przelecimy po terenach watahy? - zaproponowałam. 
- Ale.. ty nie masz skrzydeł. - zauważył Artur. 
- Uwierz mi ten problem da się zażegnać. Tylko proszę nie przestrasz się - powiedziałam. Zmieniłam się w swoją demoniczną formę. 
- Gotowy? - zapytałam. 
< Artur?>

Od Artura -Cd. Amor


- Za mną. - powiedziałem i poleciałem nieco w las, na wszelki wypadek nie robiąc tego zbyt szybko by wadera nadążyła, choć właściwie i bez tego była w stanie mnie nadgonić. Poważnie czuję do niej pełen respekt i szacunek. Ja bez swoich skrzydeł prawdopodobnie nie dałbym rady choćby biec na tyle szybko by widzieć koniec własnego ogona!
- Artur, zamknij się i skup się na drodze, bo zapomnisz, gdzie lecisz! - skarciłem się, mając nadzieje, że Amortencja tego nie usłyszała - Nadzieja matką głupich... - mrukłem jak najciszej tym razem. Teraz istnieje szansa, że wiatr uniósł moje słowa! No pięknie Artur! Jesteś geniuszem! Oby tylko była zajęta biegiem... będzie przypał jak uzna to za szept przodków czy coś. Przecież nie przyznam się jej iż gadam do siebie! Uzna mnie za wariata tak jak cała reszta! Z zamyślenia wyrwał mnie widok miejsca, gdzie ujrzałem ostatnio kozdoje. Wylądowałem na ziemi i spojrzałem na waderę, która wyglądała na zupełnie nie strudzoną. To chyba była dla niej tylko przebieżka... ciekawe jak będzie wyglądać walka, czy to będzie tylko zwykłe ćwiczenie przed lekcyjne?!
- Więc, widzisz gdzieś je? - spytała rozglądając się dookoła. Ja również to robiłem i nasłuchiwałem, a nóż usłyszę trzepot skrzydeł. Jeśli walka się zacznie, miałem cichą nadzieje, że Amortencja sobie poradzi sama. Nie mam zamiaru ich dotykać, a nie posiadam umiejętności, dzięki którym mogę walczyć na odległość! Najwyżej będę jej się tłumaczył... byleby nie chciała przybić piątki czy czegoś w tym rodzaju...

<Amortencjo?>

23 czerwca 2017

Od Amadeusza - Cd. Aflana

 Moje wyjątkowo spokojne spojrzenie padło na wilka, który pierwszy raz okazał coś innego niż sarkazm i cynizm. Uśmiechnąłem się delikatnie. Starał się, co z tego, że jego naturalny charkot trochę się przebił. Ważne są intencje, prawda? Do tego zdecydował się pokazać mi kawałek swojej prywatnej sfery, którą każdy przecież sobie tak bardzo cenił. Skinąłem wesoło głową, mrużąc przy tym oczy. Były dwie opcje, albo wyglądałem w tym momencie, ponownie, jak skończony debil, albo jak pocieszny, uroczy szczeniak. Bardziej prawdopodobna była opcja numer jeden, aczkolwiek z tej drugiej byłbym bardziej zadowolony. Już i tak brano mnie za kogoś co najmniej dziwnego, mógłbym oszczędzić sobie głupich min. Samiec ruszył, a ja posłusznie za nim podreptałem, nieco się ekscytując. Cóż z tego, że mógł w każdej chwili rzucić mi się do gardła, na przykład, gdy zrobiłbym coś nieuprzejmego. Skończę przynajmniej tam gdzie moje miejsce, pośród gór, ziemi i kamieni.
 Jak każda wędrówka po stromych zboczach i po szczytach, ta również była męcząca i długa, a do tego przepełniona niezręczną ciszą i chłodnym powietrzem, które drażniło nozdrza. Nie wiem, czy chciałoby mi się codziennie włazić tą drogą ze świadomością posiadania sąsiada o takim, a nie innym usposobieniu.
 A może to po prostu ja go źle odbierałem?
 Nie jestem pewien, ale musiało coś być, bo moje przeczucia nigdy nie kazały mi aż tak bardzo trzymać się od kogokolwiek z daleka. Nigdy nie kazały mi wręcz odtrącać drugiej jednostki w obawie o własne bezpieczeństwo. Roztaczał coś dziwnego. Aurę pełną niepokoju i strachu, która wzbudzała u mnie ciarki na całym ciele. Stroszyła sierść na grzbiecie i mimowolnie wystawiała lekko kły. Duże, ostre kły, osadzone na silnej żuchwie. Nie byłem do tego przyzwyczajony. Moje siekacze i trzonowce w formie ludzkiej mi wystarczały. Teraz jednak w większości miałem ostre uzębienie gotowe rozerwać skórę i wnętrzności innego zwierzęcia. Wspomnienia gorącej krwi na pysku, widoku trzewi, automatycznie cofnęły mi dzisiejsze śniadanie tuż pod gardło. Jeśli od dzisiaj nie zacznę jechać na samych jagódkach i trawce, to będę pod wrażeniem.
 Odbiłem się niezgrabnie od włochatego tyłka mojego towarzysza, który postanowił się zatrzymać. Jako iż byłem niezwykle zamyślony nie zauważyłem tego i wjechałem w niego jak Matthias swoim Jeepem w krzaki zeszłej nocy. W odpowiedzi otrzymałem głośne warknięcie z jego strony, na co wyszeptałem ciche "przepraszam" i ustawiłem się obok niego, by zobaczyć przed sobą potężną jaskinię. Dużo skał i roślin. Chłód gleby, twardej gleby. Surowo, jak to zazwyczaj bywało w grotach, które ostatnimi czasy są bardzo popularne wśród wilków.
 Nie spodobało mi się to. Zapomniałem, że to był jeden z głównych powodów, przez które porzuciłem ten żywot. 
 - Ładnie, ale to nie dla mnie - stwierdziłem krótko. Spojrzał na mnie ponownie tym wzrokiem. Jednak o dziwo, nie było po prostu pełne pokpiwania , a kryło odrobinę radości i niedowierzania w to, co słyszy. - Surowo i nudno. Nie ma materaca. - Odwróciłem się i zacząłem schodzić radośnie ze stromego urwiska, nie przejmując się tym, czy basior za mną idzie.
 Na jego miejscu bym mnie zabił, gdy pomyślę, że miałbym się trząchać z kimś bez celu dostaję białej gorączki, a co dopiero to zrobić. Przepraszam losie i Karmo za wszystkie moje przewinienia, jeśli się teraz odpłacicie, to macie absolutną rację co do postępowania wobec mnie.

< *siada i płacze nad beznadziejnością stanu jego weny*>

Od Amadeusza - Cd. Queera

 Otworzył leniwie oczy. Przed nim biała ściana, która wręcz oślepiała przez swoją barwę, wzmocnioną dodatkowo promieniami słonecznymi. Suche jak papier gardło, strużka zaschniętej śliny przy lewym kąciku ust. Nietypowy zapach. Ugnieciona pościel przy nim. Przejechał po niej opuszkami chudych palców, była jeszcze ciepła, jakby ktoś tu przed chwilą leżał.
Próbował przypomnieć sobie zdarzenia wczorajszego wieczora, które były przysłonięte przez gęstą mgłę spowodowaną tą jedną, malutką tabletką. Nie wiedział, czy wzięcie jej było aż tak dobrym pomysłem. Zazwyczaj nie żałował, tym razem jednak było inaczej. Klął w myślach i próbował przedrzeć się do zamazanych wspomnień. 
 Palce. Dłuższe i grubsze od jego. Dłonie, władcze, silniejsze, uciskające mocno jego biodra i tyłek.  Usta. Przeciwieństwo jego warg, one były pełne i spierzchnięte. Mimo tego lubił je. Pamiętał ich dotyk, ich smak. No i blond kosmyki, które swobodnie opadały i muskały jego twarz. 
 Usiadł i przetarł twarz. Dokładnie powycierał oczy, które wczoraj zaznaczone lekko eyelinerem, dzisiaj były już prawie całkiem rozmazane. Mimo tego, że prawdopodobnie długo spał, był zmęczony. Był cholernie zmęczony. Zerknął na zegar, który wisiał na ścianie. Dziesiąta. Spał zdecydowanie długo. Prawdopodobnie się wręcz przespał, dlatego czuł ogarniające go wycieńczenie, pomieszane z głodem. Burczało mu w brzuchu. Głośno
 Ziewnął i przeczesał palcami rozczochrane, już nieco tłuste włosy. Bardzo łatwo się przetłuszczały. Największa wada jego skóry, miała predyspozycje do posiadania pryszczy, wągrów, ogólnie brudów, a po dwóch dniach wyglądał jakby nie mył się przez co najmniej tydzień. Zastanowił się chwilę, po czym odkrył delikatnie kołdrę.
 - Kurwa - burknął tylko, widząc, że jest nagi. Rozglądnął się po pokoju. Szukał niuansów, które mogły nieco rozjaśnić mu wczorajsze zdarzenia. Nie napotkał niczego ciekawego, prócz wysokiego, przystojnego blondyna w drzwiach. Miał na sobie tylko bokserki, które opinały się na jego bokach. Odsłaniały mocno wystające kości biodrowe. Chłopak mimowolnie zacisnął szczęki i zaczął lustrować go spojrzeniem. Camus. Przynajmniej tyle dobrego, że zrobił to z nim. 
 Chciał lepiej przyjrzeć się facetowi, więc sięgnął po swoje okulary. To znaczy zaczął szukać ich dłonią po szafkach. Gdy okazało się, że ich tam nie ma, zaczął lekko panikować. Nie widział. Po prostu nie widział. Jedynie rozmazane kształty, plamy. Wstał. Nie interesował go fakt, że był goły. Podszedł do komody, zaczął ją obszukiwać słabym wzrokiem i rękoma. Przeklinał pod nosem, zagryzał policzki od środka. Nagle poczuł czyiś dotyk na jego szczupłym, bladym ramieniu. Mężczyzna go odwrócił, po czym z delikatnym uśmiechem na suchych ustach, założył mu okulary. Amadeusz mrugnął kilka razy, złapał ostrość, a gdy dostrzegł finalnie Camusa, podzielił jego wykrzywienie ust. 
 - Dziękuję - wyszeptał. W odpowiedzi otrzymał skinienie głową i krótkie zaproszenie do śniadania, zaraz po przebraniu i umyciu się. 
 Zrobiło mu się cieplej na sercu. Zazwyczaj po wspólnie spędzonej nocy, nie ważne jak dobra by nie była, wyrzucano go na zbity pysk. Nawet nie był w stanie się ubrać, a lądował na klatce schodowej, za nim natomiast leciały jego ubrania. W końcu większość facetów miała partnerki, żony, a nawet dzieci. Nie przeszkadzało im to w dalszych podbojach miłosnych, a raczej w wykorzystywaniu młodych chłopaków i dziewczyn. Chociaż czy w wypadku Amadeusza to było wykorzystywanie? W końcu on sam tego chciał, sam do tego prowadził.
 Camus był inny. On czerpał z tego przyjemność, ale również starał się ją dawać, a potem troskliwie zapraszał na śniadanie i zachęcał do rozgoszczenia się. Albo był kulturalny, albo czekał na drugą rundkę, albo chciał pozbyć się jego niepewności, by zaprosić go do piwnicy i końcowo zaciupać go siekierą. Wolał, aby ta pierwsza opcja była tym, co zamierzał zrobić chłopak, bo reszta brzmiała co najmniej zniechęcająco.

 Odszedł zostawiając mnie nagiego i nieco zarumienionego, co znacząco odznaczało się na mojej bladej cerze. Uśmiechaliśmy się niewinnie, jakby nic się nie zdarzyło. Jakby wczorajszy wieczór był tylko towarzyskim spotkaniem starych znajomych, którzy zatoczyli się wspólnie do domu jednego z nich. Jakby nie było pomiędzy nami wszechobecnego napięcia seksualnego. Jakby nic nas nie łączyło.
 Rozejrzałem się ponownie po pokoju i zagarnąłem swoje ubrania z podłogi. Nie byłem pewien, czy chcę się u niego wykąpać. Sam nie wiem czemu, wolałem to zrobić w domu, w spokoju spędzić godziny pod chłodnym prysznicem, delikatnie masując skórę głowy, albo wypoczywając w gorącej wannie. Zrobić to tutaj było nieco nie na miejscu. Wcisnąłem się więc w swoje ubrania i poczłapałem za mężczyzną.
 Dom był potężny. Bogato zdobiony malowidłami, rzeźbami, po prostu drogimi przedmiotami. Czułem się głupio myśląc o moim małym mieszkanku, które dzieliłem z nieznośnym Thomasem i jego jaszczurką. Tutaj na ścianach wisiały drogie obrazy, u nas tanie plakaty zespołów z byle jakiś czasopism. U niego na półkach stały ozdobne figurki, książki, inne takie. U nas zielone butelki po alkoholu, kilka płyt i słabe filmy komediowe. A przede wszystkim - jego salon był wielkości całego naszego mieszkania. Oglądałem wszystko z zachwytem, jak dziecko, które weszło właśnie do sklepu z zabawkami.
 Odbiłem się nagle od Camusa, na którego wpadłem. Z tym swoim pustym, chłodnym spojrzeniem, które postanowiło powrócić, złapał mnie za wąskie ramiona i utrzymał w pionie, powstrzymując mnie od upadku, którego w innym wypadku bym nie ominął. Sapnąłem cicho i zerknąłem na niego zza przekrzywionych okularów.
 - Kawa czy herbata? - usłyszałem tylko z usta blondyna. Spoglądałem jak zaczarowany na jego wargi, które gładko poruszały się przy każdym słowie. Odparłem cichym "Herba-ata. Zielona", a następnie mężczyzna znowu mnie opuścił. A ja znowu ślepo za nim poszedłem.
 Na podłodze w kuchni, która z kolei była z marmuru, czy innego gówna, dumnie spoczywał pies. Dostojny, wyciągnięty, dokładnie taki jak właściciel, który właśnie siłował się z jajkami sadzonymi i tostami, próbując ogarnąć przy okazji kubki z kawą i herbatą. Zaśmiałem się, widząc jak lata od jednego do drugiego, ale nie ruszyłem, by mu pomóc, jedynie usiadłem przy stole i oglądałem jak walczy z patelnią. Uroczo.
 - Dziękuję za wspólną noc - wyszeptałem mu na ucho, gdy staliśmy już przy wyjściu. Ucałowałem delikatnie jego policzek, przejeżdżając przy okazji palcami po drugim. Zamruczał nisko. A potem najzwyczajniej w świecie wyszedłem.
 To wcale nie tak, że zostawiłem na stole w jego kuchni mój numer. 

Da ent
To nie tak, że kiedyś zamierzam dokończyć wątek z Queerem śmieszki heheszki
Szykuj się, bo go tak nie zostawię
Ale to innym razem
Najgorszy wątek ever XDDDDDDDDDDDDDD
Nie no, żarcik dziecioki śmiecioki
Ale nie serio, potrzebuję przerwy, bo nie mam pomysłu aktualnie na tą historię
Za chwilę ten dopisek będzie dłuższy od opka
~ Susłon

Od Amor- Cd. Shane'a

Shane jak się okazało był wspaniałym partnerem do tańca. W sumie miał trzy żony, więc musiał mieć jakieś doświadczenie. Po skończonym tańcu usiadłam na krześle obok Shane'a. Trzymając w ręku kieliszek z czerwonym winem, spoglądałam w niebo. Nie było na nim ani jednej chmurki, księżyc w pełni księżyca. Gwiazdy polyskiwały jasno na granatowym nieboskłonie. 
- Piekną noc dzisiaj mamy. - rzekłam  Shane'owi. Mężczyzna kiwnął głową. Później cały wieczór spędziłam na rozmowie bądź tańcu ze Shane'em. Było wyśmienicie, nigdy się tak dobrze nie bawiłam. W ten usłyszałam z daleka śpiew, a raczej jazgot kozdojów, ich krzyk zwiastował czyjąś nagłą śmierć. Nienawidziłam tych upiornych ptaków. Powstałam z kzresła, wyjęłam miecz, po czym pobiegłam przed siebie. Kiedy oddaliłam się na wystarczającą odległość mogłam przywołać Avene. W momencie w którym już miałam wsiadać na smoczycę usłyszałam głos Shane'a.
- Co się dzieje? - zaptał mężczyzna. 
- Zbliża się na nas całe stado lelków. - rzekłam.
- Co to do cholery? - zapytał Shane. 
- To rodzaj upiora. Dokładniej ptaka. Jego krzyk tak samo jak Banshee zwiastuje czyjąś niechybną śmierć. - odpowiedziałam. 
- Jadę z tobą. - orzekł mężczyzna. Kiwnęłam głową. Wsiadłam na smoczycę i wraz z Shane'em polecieliśmy na pólnoc watahy. Latanie na smoku ponad chmurami było wspaniałym doświadczeniem. Wiatr rozwiewał moje blond włosy na wszystkie strony. Podróż jednak nie trwała długo. Ulecieliśmy może z pięć kilometrów, a potem przyszła pora na lądowanie.
< Shane?>

Od Shane'a -Cd. Amor

Kiedy wreszcie wydostaliśmy się na zewnątrz byłem szczęśliwy,że to już za nami. Nie miałem wiele siły a moje oko zaczęło krwawić. Kiedy je zamknąłem znowu było zwykłe czerwone z kilkoma czarnymi łezkami.
Po przemianie w wilka krew szybko wsiąknęła w ciemną sierść i nie było nic widać. Chwilę rozmawiałem z Amor po czym myślałem nad "zapłatą"
Kiedy już byliśmy na terenie watahy ta zaczęła mówić coś o jakimś balu ale nie dokończyła a ja nie miałem zamiaru ciągnąc jej za język. Po powrocie do jaskini od razu padłem i zasnąłem. Gdy wyjrzałem zobaczyłem jak wilki kierują się na ten bal. Przemieniłem się w człowieka lekko poprawiłem czuprynę założyłem swoją elegancka koszulę i do tego luźne długie ciemne spodnie

Wyszedłem z groty pewnym krokiem i udałem się do miejsca zamieszkania Amor. Zapukałem delikatnie po czym otworzyła mi ładna dziewczyna.
-Zdecydowałeś się już ?
-Tak ..
-W takim razie co chcesz w zamian ?
-Abyś potowarzyszyła mi na balu i zapoznała zresztą członków sfory
-Da się zrobić,zaczekaj jeszcze tylko chwilę i będę gotowa
Tak jak się spodziewałem kiedy kobieta mówi „Chwila” czytaj „wieczność” Znudziło mi się zerkanie na zegarek co pięć minut.
-Gotowa !!
-Jeszcze chwila !!
Oparłem się o ścianę gapiąc w sufit przez kolejne kilka minut z ogromnym zniecierpliwieniem.
-Już !! -stanęła przede mną a ja zerknąłem tylko i ruszyłem w stronę wyjścia.
Po kilku minutach dotarliśmy na miejsce Amor przywitała się ze wszystkimi i przedstawiła mnie
każdemu po kolei. Zajęliśmy miejsca przy stole,aby spożyć posiłek bo bez tego nie ma energii ani siły na zabawę. Po chwili ktoś poprosił Amor do tańca rzuciłem na nich przelotnym spojrzeniem po czym zerknąłem na kolesia machającego mi butelką wódki przed nosem.
-Pijesz ?
-Nie dzięki jestem abstynentem
Machnął rekom i odczepił się idąc do kogoś innego. Po chwili wstałem i ruszyłem w stronę Amor tańczącej z jakimś typem. Przedstawiła mi go ale ja nie mam zbytnio pamięci do imion.
-Odbijam-zakomunikowałem patrząc na niego i na dziewczynę
Facet bez słowa się usunął a ja zacząłem prowadzić Amor w tańcu.
-Zazdrosny ?
-Nie .. zatańczyć nie mogę w sumię pamiętaj,że to zapłata

<Amor>

22 czerwca 2017

Od Amnesii - Cd. Exana

Mój uśmiech automatycznie zniknął, a ja zeszłam z wilka. Exan spojrzał na mnie i również przestał się uśmiechać.
-Coś się stało?-zapytał, jednak ja nie odpowiedziałam.
Nienawidziłam tego. Chodź pogodziłam się z moim życiem, na samo wspomnienie owego przezwiska przechodziły mnie nieprzyjemne ciarki. Dobrze wiedziałam, że basior nie wiedział o mojej przeszłości, ale nie potrafiłam na to nie reagować. To nie zależało tak do końca ode mnie.
-Nie nic-odparłam chłodno-ale mógłbyś mnie tak nie nazywać.
Wilk na początku nie wiedział o co mi chodzi, ale po chwili zrozumiał i lekko się uśmiechnął. Mi nie specjalnie było do śmiechu.
-Przepraszam, nie wiedziałem, że...-zaczął.
-Nic się nie stało-przerwałam mu, ale nie mów tak na mnie.
-Okey, to idziemy nad wodę?
Przytaknęłam i wymusiłam uśmiech. Wiedziałam, że zaraz mi przejdzie, ale wspomnienia kłębiły się jeszcze w moim umyśle, chodź starałam się je odstawić na boczny plan.
-Od dawna jesteś w watasze?-zapytał basior.
-Nie aż tak długo, nie znam jeszcze wszystkich członków i zwiedziłam już większość terenów watahy, ale chciałabym wiedzieć co jest wokoło... stąd ta propozycja o podróży ze mną, a skoro dalej mi nie odpowiedziałeś to jak?
Nie byłam pewna czy wilk się zgodził, ale miło byłoby mieć towarzysza, skoro Dayton nie miał zamiaru się ze mną wybrać, a samemu to tak średnio. Jednak jeśli basior by się nie zgodził to i tak bym poszła.

Exan? To jak, wybierzesz się na wyprawę, czy nie? ;>

Od Amnesii - Cd. Aflana

Patrzyłam na Aflana z zdezorientowaną miną. To ja tu pilnuję, aby Dayton przypadkiem nie powiedział za dużo, a ten go jeszcze prowokuję. Dobrze znałam smoka i wiedziałam, że tak łatwo nie dopuszcza, a wilk dość wyraźnie dawał znać, że chce, aby ten dokończył. Czasem to mam wrażenie, że tylko ja jestem normalna. Dobra, rozumiem, że można sobie pożartować, no ale bez przesady... i dlaczego to ja miałam być celem tych żartów?
Spojrzałam na Daytona, który już otwierał pysk aby coś powiedzieć. Za żadne skarby. Wiem jaki jest i wiem też, że nie tematem jego rozmowy, nie byłby żaden ptak w sensie zwierzęcia. Chcąc uniknąć zboczonych uwag uprzedziłam smoka.
-Dayton chciał powiedzieć, że ptaka to ci mogę podarować jako prezent urodzinowy-wypaliłam, a obaj spojrzeli się na mnie dziwnie.
Sama nie wiedziałam co mówię, ale nie spodziewałam się, że zacznę o prezencie ani urodzinach. Czasem to aż chce walić głową o mur ze swojej głupoty, bo co ma ptak do prezentu urodzinowego.
Nie minęła chwila, a smok wybuchł głośnym śmiechem.
-Tak, właśnie o to mi chodziło-powiedział dalej nie mogąc się powstrzymać.
-Możesz przestać się śmiać-bąknęłam niezadowolona.
Przyznam, że miałam ochotę iść w ślady mojego towarzysza, jednak nie zrobiłam tego tylko ze względu na stojącego obok wilka. Spojrzałam na niego kątem oka. Za nic nie mogłam odgadnąć jego emocji. Był zirytowany, zażenowany czy rozbawiony? Może chciał już zakończyć tą rozmowę albo wręcz przeciwnie i tylko czekał na kontynuacje naszej jakże wesołej rozmowy.
-Mógłbym, ale dalej nie rozumiem co ma piernik do wiatraka. Zrozumiałbym wszystko, ale czemu akurat prezent urodzinowy-odparł smok wybuchając głośnym śmiechem.
-No nie wiem no! Powiedziałam co mi przyszło na język, a lepsze to niż jakieś twoje zboczone żarty!-zawołałam z lekkim uśmiechem.
Cała ta sytuacja mnie bawiła i bardzo dobrze zdawałam sobie sprawę z swojej głupoty. Przeważnie aż tak jej nie ujawniam, ale w ten oto wspaniały dzień po raz kolejny robię z siebie idiotkę.
-Ale nie rozumiem o co ci chodzi, ja wcale nie miałem nic zboczonego na myśli-tłumaczył się Dayton tonem, który wręcz wskazywał, że o to mu chodziło.
-Nie wcale, a ja jestem jednorożco-pegazem ze świata słodyczy i przyleciałam tutaj na swoich niewidzialnych skrzydłach aby wielbić dobro i namawiać innych do obżerania się lukrowanymi babeczkami-powiedziałam, a moja wypowiedź aż paliła sarkazmem.

Aflan? Piszę to opowiadanie o 23, ale mam wenę ;>

Od Kozume - Cd. Diala

-Pływanie nie brzmi źle-powiedziałem ze swoją wrodzoną obojętnością. Dial pomerdał przez sekundkę ogonem, po czym odwrócił się w stronę rzeki. Nurt rzeki wydawał się być niezbyt szybki, jednak po chwili odezwałem się:
-Ale może lepiej znajdźmy jakieś jezioro, czy coś...
-Racja, niegłupi jesteś-przyznał Dial z lekkim uśmiechem. Zeskoczył z drzewa, co na moment mnie przeraziło. Sam wbiłem pazury w gałąź, po czym przełożyłem łapy na pień i robiąc powolne, krótkie kroki w dół, łeb zadzierając do góry, starając się pokonać lekki lęk wysokości.
Wbijałem powoli pazurki w korę, po czym, będąc już dużo niżej, zeskoczyłem na ziemię.
-Ale panikujesz-zaśmiał się Dial.
-Ciekawe, co powiesz, kiedy połamiesz sobie wszystkie łapy-prychnąłem. Basior zaśmiał się cicho, po czym przeskoczył przez niezbyt szeroką rzekę, a ja zrobiłem to samo.
Przeszliśmy jeszcze kawałek lasu, po czym wydostaliśmy się na niewielką polanę. W jej centrum znajdowało się duże drzewo i jeziorko otoczone monstrualnymi głazami.
Mimowolnie zamerdałem ogonem, co nie umknęło uwadze Diala.
-Ohohoho, czyżby zamknięty w sobie Kozume czymś się podjarał?-Odezwał się, jakbyśmy znali się od lat.
-Pff, nie pozwalaj sobie-mruknąłem z leciutkim uśmiechem, który niemalże z całą pewnością nie był widoczny. Dial uśmiechnął się połową pyska i ruszył za mną w stronę jeziora. Stanąłem przy brzegu, powoli zanurzając łapę w wodzie, sprawdzając jej temperaturę. Dial zniknął z mojego pola widzenia, nie przejąłem się tym zbytnio.
Jednak, swoją obecność postanowił przypieczętować wepchnięciem mnie do wody, które odbyło się w dość brutalny sposób. Dosłownie staranował mnie własnym ciałem, wrzucając nas obu do wody.
Miałem ochotę na niego nawrzeszczeć, jednak z jakiegoś powodu się powstrzymałem. Otrzepałem łeb z wody, ponieważ zmoczona grzywka opadała mi na oczy, przez co nic nie widziałem. Rozejrzałem się w poszukiwaniu Diala, jednak go nie zobaczyłem. Po chwili poczułem nagły, bolesny ucisk na ogonie. Jakby jakaś szatańska istota wgryzła się prosto w niego z całą mocą. Skoczyłem odruchowo do przodu i po odwróceniu się dostrzegłem wynurzającego się spod tafli wody basiora, usiłującego powstrzymać chęć śmieszkowania. Marnie mu to wychodziło, bo już kilka sekund później pokładał się ze śmiechu.
-Hahaha, zabawne-burknąłem niezadowolony. Jako, że mokra grzywka zaczęła mi przeszkadzać, a pływanie w formie wilka było bardzo upierdliwe, postanowiłem się zmienić w człowieka.
Minęło kilka sekund i zmieniłem się w blondyna z charakterystycznymi odrostami. Chociaż byłem w pełni ubrany, zdecydowałem się jeszcze chwilę posiedzieć w wodzie.
-Ej, też się zmień, tak jest wygodniej-zaproponowałem, w pewien sposób speszony, bo rozmowa wilka i człowieka wydawała się nie być zbyt... Wygodna.


<Dial?>