Raz grozi śmierć, co nie? Rzuciłem się na przód, przebierając chaotycznie łapami. Bieg od zawsze pozwalał na rozładowanie nadmiaru energii, ale dzisiaj wyjątkowo przestawał działać. Aż kipiałem w środku, by coś zrobić, zaryzykować życie, rzucić się na bobry tworzące tamy, próbować złapać dzięcioła stukającego w korę drzewa wysoko w jego koronie. Odbiłem się od kamienia, chcąc uniknąć kontaktu z rozłożystą gałęzią leżącą bezwładnie na popękanej od braku deszczu ziemi. No tak, dwa dni bez najmniejszego znaku z nieba, że na tym świecie chmury dają ponownie co pić. Wykonałem nagły zakręt, śmiejąc się cicho, gdy chmara pyłu, trawy, kawałków ziemi oraz kory otworzyła się obok mnie. Normalnie jak z Marvela, daję słowo. Wystawiłem ozór, pozwalając mu falować na wietrze. Pokonywanie jego oporu sprawiało, iż oczy mi się zaszkliły, psując widoczność. I właśnie przez ten niefortunny element mojego biegu, zdającego się przełajem, zgubił mnie. Krzywo postawiona prawa, przednia łapa natychmiast ześlizgnęła się w dół, a zaraz za nią potoczyłem się i ja. Wbiłem pazury w twardą glebę, ale to nic nie dało - jedynym efektem były głębokie szramy pozostawione na podłożu. Przekląłem, gdy już całkowicie straciłem równowagę i upadłem na bok, odbijając się od twardej powierzchni, ponownie zalewając świat wokół falą pyłu i wszystkiego innego, co zdołałem wyrzucić w powietrze. Zaskomlałem głośno, gdy uderzyłem w pień drzewa plecami. Wszystko przestało wirować, jednak ból w grzbiecie dawał mi się we znaki. A jednak nie- nadal wszystko się trzęsło. Miałem wrażenie, jakby mózg zaraz miał mi wypaść ( większość spytałaby się, czy w ogóle go mam, ale owszem, mam go, jedynie mam tendencję do nieużywania tego jakże ważnego organu ). Przekląłem siarczyście,otworzyłem jak dotąd szczelnie zamknięte oczy - wszystko wokół zostało pokryte piachem, unosił się również w powietrzu, ponownie utrudniając widoczność. Chociaż próbowałem się powstrzymać, potwornie kręciło mnie w nosie i po prostu musiałem kichnąć. Nienawidzę kichać! Sypiąc prawdziwe ciche poematy przekleństw, powoli wstałem, otrzepując się od czubka głowy do ogona z tego, co zdążyło się do mnie przylepić. W tej samej chwili, gdy stanąłem pewnie na łapach ( nie licząc lekkiego podtrzymywania się na pniu drzewa, o które przygrzmociłem ), usłyszałem czyjś głos. Coś pomiędzy skrywanym rozbawieniem, a ponurym mruknięciem.
- Nieźle pojechałeś, dasz radę jeszcze raz? - wypowiedź niewątpliwie wypowiedziana z lekką nutą rozbawienia, miała na celu albo mnie obrazić, albo też po prostu ukazać sytuację z niepoważnej strony.
- Robię to tylko raz dziennie w czwartki, przykro mi - oznajmiłem, w końcu wychwytując stojącego jakieś cztery, może pięć metrów dalej, postać wilka.
< Ktoś??? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz