- Taaaak... lepiej stąd chodźmy. - powiedziałam do basiora. Zbliżało się letnie popołudnie. W godzinach szczytu słońce potrafiło dać się we znaki. Jednakże coś niespotykanego zaczęło się dziać z pogodą. W przeciągu kilku minut z błękitnego, bezchmurnego nieba, stał się nie do poznania. Nieboskłon uginał się pod natłokiem czarnych chmur. Zaczęło się robić duszno, wiatr zaczął silnie napierać.
- Zmywajmy się. Zaraz zacznie padać. - rzekłam do Shane'a. Dosłownie w tej samej chwili zaczęło siekać deszczem. Biegliśmy na oślep do pierwszej lepszej jaskini. Niedaleko nas waliły pioruny.
- Będziemy musieli tutaj przeczekać burzę. - powiedziałam kiedy weszłam do groty.
- Ciekawe ile potrwa ta cholerna ulewa. - zastanawiał się basior.
- Nie wiem. Może popadać pare minut, a może i lać kilkanaście godzin. - odpowiedziałam. Usiadłam na skraju jaskini. Po chwili coś uderzyło mnie w głowę.
- Auć! - zawołałam z bólu. Co to do.. - zaczęłam.
- Grad. - odparł Shane.
- Rozejrzę się po jaskini. - powiedziałam. Grota jak się okazało była owiele większa niż mi się wydawało. Spacerowałam tu i ówdzie bez celu. Nagle znalazłam jakieś przejście.
- Ej Shane, popatrz! - zawołałam basiora.
- O co ci chodzi? - zapytał znudzony Shane.
- Znalazłam jakieś przejście. - odparłam towarzyszowi. - Chodźmy to sprawdzić. - zaproponowałam. Shane wzruszył ramionami. Szłam wąskim korytarzem, na strofie jaskini wisiały kryształowe stalagmity.
< Shane?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz