23 czerwca 2017

Od Amor- Cd. Shane'a

Shane jak się okazało był wspaniałym partnerem do tańca. W sumie miał trzy żony, więc musiał mieć jakieś doświadczenie. Po skończonym tańcu usiadłam na krześle obok Shane'a. Trzymając w ręku kieliszek z czerwonym winem, spoglądałam w niebo. Nie było na nim ani jednej chmurki, księżyc w pełni księżyca. Gwiazdy polyskiwały jasno na granatowym nieboskłonie. 
- Piekną noc dzisiaj mamy. - rzekłam  Shane'owi. Mężczyzna kiwnął głową. Później cały wieczór spędziłam na rozmowie bądź tańcu ze Shane'em. Było wyśmienicie, nigdy się tak dobrze nie bawiłam. W ten usłyszałam z daleka śpiew, a raczej jazgot kozdojów, ich krzyk zwiastował czyjąś nagłą śmierć. Nienawidziłam tych upiornych ptaków. Powstałam z kzresła, wyjęłam miecz, po czym pobiegłam przed siebie. Kiedy oddaliłam się na wystarczającą odległość mogłam przywołać Avene. W momencie w którym już miałam wsiadać na smoczycę usłyszałam głos Shane'a.
- Co się dzieje? - zaptał mężczyzna. 
- Zbliża się na nas całe stado lelków. - rzekłam.
- Co to do cholery? - zapytał Shane. 
- To rodzaj upiora. Dokładniej ptaka. Jego krzyk tak samo jak Banshee zwiastuje czyjąś niechybną śmierć. - odpowiedziałam. 
- Jadę z tobą. - orzekł mężczyzna. Kiwnęłam głową. Wsiadłam na smoczycę i wraz z Shane'em polecieliśmy na pólnoc watahy. Latanie na smoku ponad chmurami było wspaniałym doświadczeniem. Wiatr rozwiewał moje blond włosy na wszystkie strony. Podróż jednak nie trwała długo. Ulecieliśmy może z pięć kilometrów, a potem przyszła pora na lądowanie.
< Shane?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz