23 czerwca 2017

Od Amadeusza - Cd. Aflana

 Moje wyjątkowo spokojne spojrzenie padło na wilka, który pierwszy raz okazał coś innego niż sarkazm i cynizm. Uśmiechnąłem się delikatnie. Starał się, co z tego, że jego naturalny charkot trochę się przebił. Ważne są intencje, prawda? Do tego zdecydował się pokazać mi kawałek swojej prywatnej sfery, którą każdy przecież sobie tak bardzo cenił. Skinąłem wesoło głową, mrużąc przy tym oczy. Były dwie opcje, albo wyglądałem w tym momencie, ponownie, jak skończony debil, albo jak pocieszny, uroczy szczeniak. Bardziej prawdopodobna była opcja numer jeden, aczkolwiek z tej drugiej byłbym bardziej zadowolony. Już i tak brano mnie za kogoś co najmniej dziwnego, mógłbym oszczędzić sobie głupich min. Samiec ruszył, a ja posłusznie za nim podreptałem, nieco się ekscytując. Cóż z tego, że mógł w każdej chwili rzucić mi się do gardła, na przykład, gdy zrobiłbym coś nieuprzejmego. Skończę przynajmniej tam gdzie moje miejsce, pośród gór, ziemi i kamieni.
 Jak każda wędrówka po stromych zboczach i po szczytach, ta również była męcząca i długa, a do tego przepełniona niezręczną ciszą i chłodnym powietrzem, które drażniło nozdrza. Nie wiem, czy chciałoby mi się codziennie włazić tą drogą ze świadomością posiadania sąsiada o takim, a nie innym usposobieniu.
 A może to po prostu ja go źle odbierałem?
 Nie jestem pewien, ale musiało coś być, bo moje przeczucia nigdy nie kazały mi aż tak bardzo trzymać się od kogokolwiek z daleka. Nigdy nie kazały mi wręcz odtrącać drugiej jednostki w obawie o własne bezpieczeństwo. Roztaczał coś dziwnego. Aurę pełną niepokoju i strachu, która wzbudzała u mnie ciarki na całym ciele. Stroszyła sierść na grzbiecie i mimowolnie wystawiała lekko kły. Duże, ostre kły, osadzone na silnej żuchwie. Nie byłem do tego przyzwyczajony. Moje siekacze i trzonowce w formie ludzkiej mi wystarczały. Teraz jednak w większości miałem ostre uzębienie gotowe rozerwać skórę i wnętrzności innego zwierzęcia. Wspomnienia gorącej krwi na pysku, widoku trzewi, automatycznie cofnęły mi dzisiejsze śniadanie tuż pod gardło. Jeśli od dzisiaj nie zacznę jechać na samych jagódkach i trawce, to będę pod wrażeniem.
 Odbiłem się niezgrabnie od włochatego tyłka mojego towarzysza, który postanowił się zatrzymać. Jako iż byłem niezwykle zamyślony nie zauważyłem tego i wjechałem w niego jak Matthias swoim Jeepem w krzaki zeszłej nocy. W odpowiedzi otrzymałem głośne warknięcie z jego strony, na co wyszeptałem ciche "przepraszam" i ustawiłem się obok niego, by zobaczyć przed sobą potężną jaskinię. Dużo skał i roślin. Chłód gleby, twardej gleby. Surowo, jak to zazwyczaj bywało w grotach, które ostatnimi czasy są bardzo popularne wśród wilków.
 Nie spodobało mi się to. Zapomniałem, że to był jeden z głównych powodów, przez które porzuciłem ten żywot. 
 - Ładnie, ale to nie dla mnie - stwierdziłem krótko. Spojrzał na mnie ponownie tym wzrokiem. Jednak o dziwo, nie było po prostu pełne pokpiwania , a kryło odrobinę radości i niedowierzania w to, co słyszy. - Surowo i nudno. Nie ma materaca. - Odwróciłem się i zacząłem schodzić radośnie ze stromego urwiska, nie przejmując się tym, czy basior za mną idzie.
 Na jego miejscu bym mnie zabił, gdy pomyślę, że miałbym się trząchać z kimś bez celu dostaję białej gorączki, a co dopiero to zrobić. Przepraszam losie i Karmo za wszystkie moje przewinienia, jeśli się teraz odpłacicie, to macie absolutną rację co do postępowania wobec mnie.

< *siada i płacze nad beznadziejnością stanu jego weny*>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz