19 czerwca 2017

Od Diala

Przywarłem łbem do gruntu, czując na nosie jego chłodną powierzchnię. Wyraźnie wyczuwałem zapach myszy kryjącej się dokładnie pode mną. Podniosłem się i wykonałem parę nagłych ruchów głową, by pozbyć się drobin mokrej od niedawnego deszczu ziemi z wilgotnej części ciała służącej do wąchania, po czym zgiąłem przednie łapy, przygotowując się do skoku. Wystartowałem niemal w pionie do góry, by w następnej chwili upaść na podłoże i swoją masą zniszczyć jego powierzchnię, ujawniając norę małego zwierzątka. Które już zdążyło spierdzielić z niej na parę metrów - rzuciłem się w pogoń na nikłą zwierzyną, mocno odbijając się tylnymi łapami. Stworzenie najwidoczniej nie chciało umierać, gdyż wlazło pomiędzy sporej wielkości kamienie. Opierając się całym sobą, w końcu zatrzymałem się po niemalże dwumetrowym ślizgu po lekkim błocie. Zawarczałem przeciągle i obszedłem dookoła kamulce. Co, ja ich nie przesunę? Uparłem przednie łapy na jednym z nich - najmniejszym, a co się z tym wiązało, najłatwiejszym do przesunięcia głazem i zacząłem pchać. Nic, ani drgnął. Cóż, chyba jednak nie przesuną...z resztą - co się dziwić, był niemalże trzy razy większy ode mnie. Wydałem z siebie głośny warkot, zacząłem drapać twardy obiekt, jakby to miało mi coś dać. Ostatecznie wcisnąłem pysk w otwór, którym wlazł tam ten mały, cwany szkodnik. Zacząłem głośno wciągać powietrze, wyraźnie czułem zapach moczu - biedactwo ze strachu popuściło? Ryknąłem wściekle, gdy nagła fala bólu wstrząsnęła moim niemalże czarnym, nosem. Szybko się odsunąłem i wyrżnąłem na drzewo. Większość by teraz tak leżała, a przynajmniej tak mi się zdawało, ale ja nie miałem zamiaru się poddawać. Mój obiad, chociaż niewiele większy od kła, musiał zostać złapany. Choćbym miał stracić wzrok. Podniosłem się, zlizując krew skapującą już po moich zębach na zieloną trawę. Obnażyłem niemalże cały swój zgryz, teraz to mnie dupek wkurzył. Przekląłem cicho, gdy widząc malutki łeb wystający z szczeliny pomiędzy skałami rzuciłem się na niego, jego właściciel przebiegł pode mną podejmując się kolejnej próby ucieczki. Pognałem za nim. Miałem wrażenie, że wstając połamię sobie kończyny, których rozplątanie okazało się bolesne i zbytnio szybkie - o mało co po raz kolejny nie zaliczyłem gleby. Skręciłem nagle, młócąc powietrze nagim ogonem dla utrzymania równowagi, gdy ofiara także to zrobiła, starając się mnie zgubić. Tyle, że ja się zbliżałem, z każdą chwilą, z każdą sekundą coraz bliższy zakończenia polowania. I wtedy stało się - przepaść, jaka nagle wykwitła przede mną, pochłonęła małe zwierzę, spadające z piskiem. Wbiłem pazury, tnąc ciemnobrązową warstwę próchnicy niczym kucharz ostrym nożem marchewki. Zatrzymałem się, klnąc tak głośno, iż zatkało mi uszy.
- Nosz ku*wa mać! - Mój ryk doprowadził aż do tego, iż wilk stojący obok skrzywił się na jego dźwięk. No jaja se ze mnie robicie? - Miałem go zjeść na obiad - wytłumaczyłem, czując na sobie pytające spojrzenie nieznajomego. Uderzyłem gniewnie długim, pasiastym ogonem o grunt. Chyba pójdę żreć szyszki.
< Ktoś? Ktokolwiek???>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz