22 czerwca 2017

Od Aidena - Cd. Diala

  Tak, podczas tamtego małego wypadku dzieciaków, całkowicie go popierdzieliło. Takich gnojków zestrzeliwuje się z głowic rakietowych albo spala żywcem, nie tylko daje haka, żeby padły mordą na chodnik. Brawo za oryginalność, widać, że jesteś bardzo delikatny. Słabo, bardzo słabo. Dopinguję cię w przyszłym życiu. Choć nie wiem, czy po takich zniewagach będzie je jeszcze kiedykolwiek miał. Dziwię się, jakim cudem jeszcze stoi na dwóch nogach, a nie leży rozczłonkowany w rowie. Organizm, zaskakujesz mnie coraz bardziej, coś jest z tobą nie tak dzisiaj. Chociaż zdenerwowanie mną zawładnęło, nie mogłem powstrzymać zwycięskiego uśmiechu. Radość, czyste szczęście.
― Widzisz, pasujecie do ciebie. On śmierdzi, ty śmierdzisz ― rzuciłem przez zaciśnięte zęby. Dial chciał złapać się brzegu śmietnika, do którego sekundę temu strasznie go pociągnęło, ale dłoń postanowiła się zsunąć. Tym samym ręka wylądowała w środku. Parsknąłem cicho, widząc jak obdarowuje kubeł piękną wiązanką przekleństw z jego ust. Skupił na mnie swój wzrok, a że nie miałem siły ani ochoty się więcej z nim użerać, machnąłem łapą na pożegnanie, choć w duszy tliła się nadzieja, że więcej go nie spotkam. Przyspieszyłem kroku, znikając w tłumie ludzi, jak i budynków, zmieniając chwilę później postać na wilczą. Coś mi niestety nie wyszło, bo nie takiego siebie zapamiętałem. Teraz byłem podobny do tamtego idioty. Jakim cudem? Nie no. Wspaniale, właśnie tego elementu w moim życiu brakowało. Trudno, naprawi się później. Unikając jakiegokolwiek następnego spotkania z innymi żywymi istotami, ignorując krótkie nawoływanie chłopaka z tyłu, skierowałem się na tereny Niebieskiej Zorzy. To miał być miły wieczór, miał być. Kluczowe słowo. Choć nie wiem, czy u siebie też mogę mieć spokój. Wiele ostatnio dołącza do watahy, psując mi przestrzeń osobistą. Lecz co mogę poradzić? Amortencji nie pozbędę się tak łatwo, ani nie namówię jej na wywalenie tych, którzy mi nie podpasują. A wystarczyłoby tylko wyrwać im gardła i zrobić sobie z tchawic frotki. Ugh. Umrę, jeśli w przyszłości zjawi się tu kolejna podobizna Diala. Otoczony przez kogoś takiego, nie wytrzymam i poderżnę sobie żyły. Pozostałe wyjścia nie istnieją, bądź nie są brane pod uwagę. Wynieść się nie mam gdzie, znajdą mnie. Dobrze Aiden, uspokój się. Pójdziesz do jaskini, zajmiesz się ponownym obejrzeniem ksiąg, popraktykujesz sobie Voodoo i się odprężysz. Odepchniesz złe myśli choć na jedną, niecałą sekundę.
  Ominąłem kolejny krzak i zwalone drzewo, przy którym spotkałem basiora. Niedaleko znajduje się centrum, wystarczy odbić w prawo i będę w domu. A pogoda unormowało się, nie było tak parno i duszno jak wcześniej. Zimny wiatr wiał z naprzeciwka, muskając futro. Niebo przybrało barwę granatu, pojawiły się pierwsze gwiazdy, nieprzesłaniane chmurami. Westchnąłem ciężko, minimalnie zwalniając.
  A gdyby tak nasłać chordę zabójców Queera? Wypożyczy mi na moment swoich i na luzie pozbędę się problemów. Oczywiście, jestem w stanie zrobić to sam, sprawiłoby mi to większą przyjemność, gdybym to właśnie ja zlikwidował przeszkody, wyeliminował niepotrzebne detale ze swojego życia. Nagle w okamgnieniu byłoby prostsze. Całą krew wykorzystałbym do rytuałów, artefakty, czy też pamiątki zachował na półce, przypominając o wygranej. Odkurzałbym je różową szczoteczką, szczoteczką różową, z przeceny z marketu...

  Pierwsza w nocy. Księżyc górował, blada poświata na trawie. Konstelacje były bardzo widoczne. Idealny czas na sprawdzanie zaklęć ze zwojów. Ogonem wyciągnąłem naruszony pergamin z małego wgłębienia w ścianie. Co znowu, do cholery, czemu to tak wygląda? Jeszcze wczoraj był cały. Wilgoć, temperatura, szkodniki, szlag by je trafił, piorun pierdzielnął, ogień zapalił. Syknąłem na zepsuty papier, odkładając go na należyte miejsce. No to kolejny, związany czerwoną wstęgą i przypieczętowany czarnym, nieznanym dla wielu znakiem. Trzeba go w końcu przetestować i mam idealny obiekt dla owego eksperymentu. Zwiększyłem uścisk ogona, zaciągając się nocnymi zapachami. Musiałem wyłapać ten jeden, ten specyficzny, teraz mi potrzebny. Uaktywniłem swoją dość przydatną zdolność, nagle każdy szczegół nie mógł mi umknąć. Kreska, liść, to było uwydatnione, słyszałem jak obok przelatuje świetlik, odróżniałem najmniej wyczuwalną woń od reszty. W oczach pojawiła się iskra. Wyruszyłem za śladami, strzygąc co chwila uszami. Zerkałem również na swój skarb, czy przypadkiem nie zgubił się gdzieś po drodze, jego strata wiązała się z ogromnymi konsekwencjami, a jeśli dostanie się w grabie kogo innego, dostanę szaleju. Usiłowałem poruszać się bez żadnego dźwięku, najciszej jak się da. Wokół również nie działo się zbyt wiele, jedynym źródłem hałasu okazał się przestraszony moim widokiem zając, uciekający w gęstwinę. W końcu pożądany przeze mnie trop stał się silniejszy. Tak, to to, na co czekałem. Tempo, Aiden. Naprawdę jestem tak zdesperowany? Mógłbym to użyć na kimkolwiek. Dobrze, nieważne, masz prawo. Majestatycznie przeskoczyłem omszony głaz, z gracją lądując tuż za nim. I to był błąd, bo o mało co nie stoczyłem się z małego wzgórza. W sumie, nie wiem czy to tak można nazwać. Bardziej rów, a obok kolejne zwalone drzewo. Tuż pod nim spał... On. To dziwnie dostrzegać go w takim stanie, mimo że znam go krótko, bardzo krótko, to dało się zauważyć, że osobnik ten tryska energią. Z łatwością można by było zdiagnozować u niego pobudzenie lub ADHD, i najprawdopodobniej tak jest.
  Przeszedłem się po pniu, obserwując go uważnie. Znając życie, ta drzemka jest tylko chwilowa, tacy jak on nie wytrzymują zbyt długo w tej samej pozycji. Zaraz wyskoczy z tekstem, że chce zabić jakiegoś demona. Do przewidzenia. Oplotłem się na gałęzi, trzymając w zębach zaklęcie, po czym zniżyłem. Będąc na odpowiedniej wysokości, metr nad nim, wyciągnąłem je z pyska i ułożyłem na łapie. Chciałem już zacząć, kiedy samiec poruszył się niespokojnie, leżąc na plecach. Podrapał się po karku, a na jego twarz wpełzł delikatny wyszczerz. Odetchnąłem z ulgą, chcąc wymówić pierwsze słowa, gdy znów brutalnie mi przerwano.
― Aiden! ― nie, nie, Amortencjo, proszę nie teraz. Dial uniósł ospale jedną powiekę, podnosząc się do pionu. Usiadł chwiejnie na zadku. Nie, cholera, Amora, mówiłem ci coś przecież.
― Spłoszysz mi go, cicho bądź! ― warknąłem, pokazując białe kły.
― Nie możesz tak od widzi mi się własnego praktykować na członkach watahy!
― Że jak? ― zdezorientowałem się, puszczając swojego punktu zaczepienia. Ze stękiem spadłem wprost na wpół przytomnego samca. Alfa posłała mi to spojrzenie, z prychnięciem idąc dalej. Swoją drogą, co ona tu robi po dwudziestej czwartej? I nie mogę wierzyć, on jest w watasze, jest w Niebieskiej Zorzy, nienienie...
― Wooohoh, stęskniłeś się, co, Aidenie? ― zaakcentował moje imię. Wyprostowałem się gwałtownie, muszę zejść z tego idioty ― Choć wolałbym mówić skarbuniu, możesz wybrać które, pozwalam ci.
― Pogięło cię i to mocno
― Ale to ty napadasz mnie w środku nocy ― zamilkłem, chowając mordę w łapach. Jęknąłem głośno, marszcząc przy okazji brwi. Fakt.

[ :') ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz