17 czerwca 2017

Od Amadeusza - Cd. Queera

 Zaśmiałem się cicho na jego słowa i ponownie wziąłem łyk. Wydawał się być przestraszony, spłoszony przez zwykłego, długowłosego chłopaka, który przecież poprosił tylko o jedną, prostą radę. Nawet jego odpowiedź, mimo, że wypowiedziana mocnym tonem, mimo tego jak brzmiała, wyjawiała jego strach. Jego słabość, jego chęć ucieczki. Trzymał ręce założone na piersi, krzywił się. Chciał wyglądać na tak twardego osobnika. Zawsze brałem go za kogoś silniejszego, kogoś, kto gdy wypowie jedno słowo, sprawi, że kolana się pode mną ugną. Tymczasem nogi robiły się jak z waty, ale u niego. 
 - Wystarczy - Odparłem z uśmiechem na pysku. Świdrowałem go wzrokiem, skanowałem, przy okazji ciągle oblizując i przygryzając, zarumienione już wargi. Jego włosy, zagarnięte do tyłu, lekko osuwały się na lewo, chcąc na nowo powrócić na ich miejsce na czole. Oparłem głowę o ścianę, eksponując przy tym moją grdykę. Poruszyłem delikatnie kolczykiem, uniosłem brwi i ponownie przygryzłem policzek od środka. Cisza między nami, przerywana przez basy z klubu, przy którym staliśmy. Zagłuszona muzyka, dźwięk przejeżdżających samochodów. Było gęsto. Bardzo gęsto

 Szumiało mu już w głowie. Panował nad sobą, ale jednak promile w jego krwi dodawały mu odwagi, pewności siebie i przy okazji głupoty. Czuł się jakby był w stanie podbić cały świat, jakby wszystkie kontynenty były pod jego władaniem. Wyrzucił peta, zgniótł go brudną podeszwą swojej tenisówki. Wplótł długie, chude palce w swoje włosy, wytarmosił je, pociągnął lekko, mrucząc pod nosem. Wygiął się lekko, bujnął biodrami, przesunął dłonią przez kosmyki, po szyję, zatrzymując ją na ramieniu, które lekko ścisnął. Każdy inny wyglądałby jak skończony idiota, on jednak ze swoją charyzmą i ze znajomością swojego ciała, wyglądał po prostu pociągająco. Przymknął czerwone oczy, odprężył się i przegiął głowę na prawe ramię. Uśmiechnął się sam do siebie. Czuł się dobrze z posmakiem alkoholu i tytoniu w ustach. Potrzebował jeszcze ciała, które dopełniłoby jego dzisiejsze potrzeby, zaspokoiło jego pożądanie
 Nim zdążył jakkolwiek zainterweniować, stał przy mężczyźnie. Spoglądał na niego z dołu. Wzrok czarnowłosego był zamglony, a mimo to kipiał emocjami, widać w nim było całe napięcie seksualne młodszego. Blondyn stał niewzruszony, jakby nieco znudzony, oburzony, ale nie reagował, czekając na dalszy obrót zdarzeń. Właściciel czerwonych oczu nie dowierzał w to, co robi jego umysł, jak działa w tym momencie, co mu nakazuje. Chciał przestać, ale nie mógł. Jego drżąca, szczupła dłoń, z chudymi, krzywymi palcami, powędrowała ku twarzy Camusa. Opuszki palca wskazującego i środkowego wylądowały na ustach starszego. Blondyn zmarszczył brwi, a Amadeusz przejechał po jego wargach z rozmarzonym wzrokiem. To wszystko pokazywało jak bardzo uzależniony od erotyki był. Jak tak naprawdę słaby był. Jak bardzo potrzebował kontaktu fizycznego

 - Amadeusz! - z transu wyrwał mnie głos Matthiasa, który stał w drzwiach klubu. Odsunąłem się od Camusa i wstąpiłem w światło. Dostrzegł mnie bez problemu i podbiegł prawie że natychmiast. Nachylił się nad moim uchem, ułożył dłoń na moim ramieniu - Mikael - Nie musiał kończyć, bo wiedziałem co właśnie działo się w budynku. Wepchnąłem Camusowi butelkę w dłonie, a sam poleciałem do środka. Ludzie stali w okręgu, w którym natomiast mój znajomy przepychał się z jakimś opryszkiem. Przepchnąłem się przez tłum, a gdy stałem przy Mikaelu, starałem się ich od siebie odciągnąć. Szarpanina, dłonie, silniejsi ode mnie faceci. Ja, wątły, ale rzucający się na wszystkich jak mało kto. Odpychałem przyjaciela, krzyczałem, by się uspokoił. Pchnął mnie, raz, drugi, trzeci. Skandujący tłum, który jak dzicz pragnęła czegoś więcej. Rozlewu krwi, przemocy, agresji? Thomas chwycił Mikaela, ktoś inny drugiego idiotę wplątanego w ustawkę. Wtargnąłem między nich, wrzeszcząc i na jednego i na drugiego. 
 Pięść lecąca w moją stronę. 
 Silne uderzenie w policzek, pierścionek na palcu, który z łatwością rozciął na nim skórę. Krew powoli płynąca ku mojej żuchwie. Moje okulary odleciały kawałek dalej, ja natomiast cofnąłem się o kilka kroków, próbując złapać równowagę. Przycisnąłem palce do rany. Wszystko nieco rozmazane, wirujące. Ciemność przed oczami, szukanie po omacku okularów. Złapałem je i wcisnąłem na nos. Dokładnie w tym momencie usłyszałem trzask szkła. 
 Rowena stała z urwaną szyjką od butelki, którą rozwaliła na łbie mężczyzny, z którym przyszło się siłować Mikaelowi. Darła się na obu, dopiero jej zaczęli słuchać. Tymczasem ja próbowałem się wykaraskać z tłumu, opuścić miejsce, zatamować jakoś krwotok. Podreptałem, chwiejnym krokiem, do najbliższej łazienki, gdzie od razu rzuciłem się ku podajnikowi. Rana piekła, bolała, szczypała. Krew wsiąkała w papier i kapała na umywalkę. Syczałem cicho, przyciskałem chusteczki do policzka tak mocno jak potrafiłem. Załkałem cicho, bo nawet adrenalina nie pomagała, a alkohol zdążył przestać buzować mi we krwi, przekazując przy tym pałeczkę bólowi. Spojrzałem na swoje odbicie w sporym lustrze. Podkrążone oczy, blada cera, rana i krwiak, który zaczął się wokół niej robić. Przekląłem głośno i upuściłem pierwsze łzy, które szybko wymieszały się z czerwonymi plamami w zlewie. Wyrzuciłem zakrwawione chusteczki i zastąpiłem je nowymi, które pobrały płyn równie szybko. Zacisnąłem powieki i oparłem się ramionami o blat, wypychając tym samym dolną partię ciała do tyłu. Kurwowałem. Dużo, szybko, mając nadzieję, że przeklinanie odejmie mi chociaż trochę bólu. 
 Stukot.
 Nie kto inny jak blondyn ustawił obok mnie moje niedopite piwo w butelce. Zamrugałem szybko i zerknąłem na mężczyznę, który oparł się tyłkiem o umywalkę obok. Patrzył na mnie bez jakichkolwiek uczuć, znudzony, unosząc lekko brwi. Nie reagował, nic nie robił, jedynie mnie obserwował tym pustym spojrzeniem. Nagle złapał mnie jednak za żuchwę i obrócił moją twarz ku sobie. Przeskanował mnie wzrokiem, lustrował zimnymi, błękitnymi oczami. Odpowiadałem tym samym. Nie, odpowiadałem pełnym rozgoryczeniem. Bolało, nie ukrywałem tego, tylko krzywiłem się w grymasie, marszczyłem brwi, płakałem. Zdjął niechętnie moje okulary i odsunął papier od mojej twarzy. Wpatrywał się teraz w ranę. Dalej brak jakiejkolwiek reakcji. 
 Szczęk zamka. Dwóch facetów wychodzących z pomieszczenia obok. Jeden dopinający rozporek, drugi próbujący dojść do siebie, przestać głośno oddychać. W odbiciu lustra doskonale widziałem, jak pierwszy zerknął na mój tyłek wciśnięty w czarne jeansy. Skrzywiłem się na to. Camus tymczasem dalej nie reagował. 
 Odsunął się nagle, bo krew wylądowała na jego palcach. Wyrwałem się z jego objęć, rzuciłem po kolejne płaty papieru i znowu przycisnąłem je do policzka. Nie zapowiadało się na to, by rana przestała wydzielać z siebie czerwoną ciecz. 
 - Po co ci to było, co, młody? - charknął nagle. Rzuciłem mu nieco groźne spojrzenie, czerwień w moich oczach płonęła. Moje brwi drgały, podobnie jak całe ciało, które wymęczone było już zdarzeniami dnia dzisiejszego. 
 - Nie będę tchórzył, gdy atakują mojego znajomego - odparłem twardo.
 - Jesteś skończonym idiotą - skwitował krótko. Westchnąłem cicho i kiwnąłem głową, przyznając mu rację. Wyrzucił skrawek papieru i obrócił się, by umyć dłonie. Robił to dokładnie, przecierał przestrzenie między palcami, gładził wierzch i wnętrze rąk. Woda barwiła się na różowo, rozmywając wspomnienia mojego policzka. Kiedy skończył, ponownie chwycił moje okulary, ale tym razem ładnie je złożył i odłożył z powrotem. Nie rozumiałem go.
 - Przepraszam za wcześniejsze - powiedziałem nagle, mając na myśli sytuację sprzed baru. - Troszkę się zagalopowałem - dodałem jeszcze, zerkając przy tym na mężczyznę, a następnie ponownie wymieniłem papier. Jeśli nie trafię do szpitala, uznam to za cud. Pomyśleć, że to tylko jeden, drobny pierścionek na środkowym palcu. 

<MWAH>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz